Skip to content →

Włajaż włajaż… Barcelona

Nie cały rok temu miałem okazję pisać na łamach naszego kulturalnego portalu o deskorolkowych podróżach i o tym jak fajnie przejechać się w odwiedziny do naszych sąsiadów i ich knedliczkowej krainy, w której piwo jest tańsze od wody i można pojeździć na urokliwiej marmurowej miejscówce czyli Stalinie. No i oczywiście jak to miło pozwiedzać Praskie spoty i inne zwłaszcza nocne atrakcje tego miasta. W dzisiejszym moim wesołym opowiadaniu chciałbym przedstawić wam wizję innego trochę dalszego wyjazdu do, nie boje się użyć tego stwierdzenia, deskorolkowej mekki, czyli Barcelony. Ja osobiście przyznam się, że uznałem to miasto (zanim się tam wybrałem) za już przejedzone i mało atrakcyjne. Wszak teraz na topie są Chiny i podobno Emiraty. Jednak jak bardzo się rozczarowałem moimi wyobrażeniami o Barcelonie wiem tylko ja. Jest to dalej miasto do którego warto pojechać za wszelką cenę i zobaczyć na własne oczy wszystko to i znacznie więcej, co do tej pory oglądałeś tylko na deskorolkowych filmach. Razem z moimi ziomeczkami, których serdecznie pozdrawiam z tego miejsca, postanowiłem w tym roku wybrać się na 10 dni do słonecznej Barcelony. Termin wyjazdu został ustalony na początek marca, co dawało nam pewność, że nie spłoniemy na miejscówkach spaleni 40 stopniowym upałem. Podobno jest tam latem tak źle (w tej krainie ze snów) że nie da się zupełnie jeździć w ciągu dnia i zostaje tylko noc, która wcale nie jest ani odrobinę zimniejsza. Polecam przemyśleć mocno datę w której chce się jechać do Barcy, bo może się to okazać kluczową decyzją, deprymującą jakiekolwiek dalsze nasze działania na miejscu. Może okazać się że zamiast jeździć po spotach będziemy siedzieć pod palmą i smarować się kremem z filtrem i wcinać lody 🙂 Z datą wyjazdu wiąże się też bezpośrednio inna sprawa czyli zakup biletów lotniczych. Mimo wszystko nie polecam nikomu jechać tam samochodem, chyba że będziecie się zatrzymywać w innych miastach, a Barca nie jest celem samym w sobie. Jeśli jednak macie wielką ochotę tylko na ulice Barcelony to najlepszy będzie bilet lotniczy. I tutaj można zrobić zakup w bardzo atrakcyjnej cenie. Nie przeglądajcie oferty Lotu, Lufthanzy czy Iberi tylko od razu proponuje uderzyć w tzw. tanich przewoźników i „wesołe” samoloty Wizira lub Rajanera. Przelecieć się samolotem z bandą pijanych polaczków, którzy biją brawo jak samolot wyląduje i modlą się jak samolot startuje, to jest niezapomniane przeżycie. Taki z nas śmieszny naród co jak wsiada do autokaru i jedzie na wycieczkę to chce się zintegrować z grupą i otwiera flaszkę, w pociągu czy na statku to samo no i w samolocie też. Podróżujący polak, równa się pijany polak. Czasem jak wsiadam do taksówki, pierwsze co robię po podaniu adresu gdzie odbywa się impreza to przykładam do ust małą flaszeczkę wyciągniętą spod pazuchy i jadę z gwinta na „rozluźnienie” w tej krótkiej bo krótkiej ale podróży. Taki z nas jakiś dziwny naród co w trasie lubi zawsze coś dobrze ciupnąć. Dlatego gorąco polecam samolot 🙂 Jeśli już dostaniemy się szczęśliwie na miejsce, to kolejną rzeczą, która na pewno okaże się niezbędna będzie dobra mapa. Zwłaszcza jak z samolotu wysiądziecie kompletnie pijani. W mapę warto zaopatrzyć się już w Poldonie przed wyjazdem. Nasza mapa poza zaznaczonym miejscem zamieszkania miała naniesione też około 60 punktów, które wskazywały różne miejscówki. Każda miejscówka miała swój numerek, a laptop ziomeczka Kacpra zawierał treści, które rozszyfrowywały te cyferki w postaci zdjęć i opisów miejscówek. Powiem wam że można by było się z tego śmiać, ale koniec końców okazało się to najbardziej (oprócz deski) przydatną rzeczą tego wyjazdu. Ta mapa towarzyszyła nam podczas każdego wyjścia. Wieczorem rozkminialiśmy, oglądając zdjęcia gdzie chcielibyśmy iść pojeździć i obmyślaliśmy na mapie trasy dojazdu. Tutaj mała podpowiedź czyli poza mapą miasta, przydatna bardzo jest mapa metra. Metro w Barcelonie jest naprawdę miłe i łatwe w obsłudze. Kupujemy bilet w dobrej cenie tzw T-10 czyli dziesięcio przejazdowy i śmigamy. Jedno skasowanie wpuszcza nas do metra, a tam możemy jeździć do woli przesiadając się cały czas. Metro jest tanie, szybkie i przyjemne. Oczywiście można z miejscówki na miejscówkę na zjawie przemieszczać się na deskorolce, jednak to może się okazać szybko zabójcze dla naszych nóg. Z czasem oczywiście jak na mieszkańców z kraju zwanego Poldon przystało, przestaliśmy kupować bilety i metro stało się zupełnie darmowym środkiem transportu 🙂 Przejdźmy teraz do innej ważnej rzeczy czyli naszej deskorolki. Warto zabrać z Poldonu jakąś zapasową deseczkę jednak, po przemyśleniu sprawy na miejscu doszedłem do wniosku, że nie koniecznie jest taka potrzeba. W Barcelonie można szybko i łatwo zaopatrzyć się w tanią i naprawdę dobrą deskę od np. jakiejś lokalnej barcelońskiej firmy produkującej deseczki. Powiem wam, że ja na zajawce kupił bym sobie taką deskę gdyby moja się złamała. Więc zamiast zabierać dodatkową deskę i zwiększać wagę naszego bagażu można zabrać dodatkowy hajs na jakieś hiszpańskie drewno. Polecam na pewno nowe koła i nowe łożyska to się przyda. Papier na zmianę nie koniecznie, jest tam raczej czysto nie występuje takie zjawisko jak u nas w postaci tony piachu i syfu na chodnikach i ulicach po zimie. Co najwyżej wysmarujesz papier psim gównem, w które wdepniesz, to jest max. Przyjemna kostka, szlifowany beton i gładki asfalt sprzyjają odpychaniu się po mieście. Szybka deska okażę się bardzo pomocna. Takie jeżdżenie na desce po mieście, ma to do siebie, że zawsze znajdziemy jakiś nowy być może (choć to mało prawdopodobne) dziewiczy spocik i będzie można zrobić jakiś dziewiczy triczek. To jest plus, którego nie ma zasuwające pod ziemią metro. Więc od czasu do czasu dobrze jest na miejscówkę dotrzeć z „buta”.Z tzw hardweru polecam wszystkim zaopatrzyć się w końską maść, najlepiej w jak największym słoiku. To poza gorącym prysznicem jest najlepszym ratunkiem dla zajebanych na amen po całym dniu jeżdżenia nóg. Może też coś co złagodzi ból odparzonych po całym dniu stóp i obitych kostek i piszczeli. Dwie pary butów obowiązkowo. Klucze do deski, jakiś wosk i przeciwsłoneczne okulary. Nic więcej mi nie przychodzi do głowy, co może się przydać. Laptop i tona deskorolkowych filmów 🙂 Z innych pierdół to koniecznie, ubezpieczenie. Za 10 dni wraz z urazami związanymi z uprawianiem sportów ekstremalnych i pokryciem kosztów leczenia do 20k euro, zapłaciłem 130 zł. Jest to 130 zł, które płacisz za święty spokój. Jeżeli ktoś z was nie kupuje ubezpieczenia przed żadnym takim wyjazdem to jest baran. Mogę się założyć z każdym, że prędzej czy później coś mu się stanie i to jak zawsze w najmniej oczekiwanym momencie, nie koniecznie na deskorolce. Nie chce wam zrzędzić jak wasze mamy, ale czuje taki obowiązek. Zawsze kup ubezpieczenie ziomeczku !!! Tutaj jestem bardzo poważny. Co do miejsca, w którym będziemy mieszkać. Dla mnie jest to sprawa drugorzędna, no chyba że ma kosztować jakieś niebotyczne sumy. Tutaj wielkim sprytem i nieprzeciętnymi umiejętnościami wykazał się nasz ziomeczek Jakub, który ogarnął nam spanie w bardzo dobrej cenie 16 euro noc w bardzo miłym apartamencie dla 7 osób. Bądźmy szczerzy za 16 euro to nad polskim morzem dostaniemy ciężką ruderę razem ze szczurami, w której będzie jebać zdechłą rybą. My spaliśmy w kozackim mieszkanku z klimatyzacją, lodówką, pralką i wielkim telewizorem. Jak ktoś będzie nalegał może Jakub zdradzi mu sekret zdobycia tak atrakcyjnego lokum do spania. Nie umniejszając zasług Jakuba, wydaje mi się że, mało nas to miejsce absorbowało, gdyż wychodziliśmy rano na deskę i wracaliśmy wieczorem tylko po to by umyć dupę i iść spać. Jakub (Holik, bo chyba mogę z nazwiska wymienić) w ogóle jest postacią, która mocno nam pomagała w przetrwaniu tych dziesięciu dni w Barcelonie. Jakub zna Hiszpański (tak drogie panie, jeśli macie ochotę na „Hiszpana” mogę udostępnić nr do Jakuba) i to było coś co okazywało się bardzo przydatne, podczas całego dnia spędzanego na ulicach Barcelony, zwłaszcza że Hiszpanie nie mają ochoty gadać po angielsku. To naprawdę jest duży bonus gdy ktoś z ekipy potrafi się dogadywać z lokalsami w ich ojczystym języku. Jakub napisze dla was, naszych miłych czytelników oddzielny artykuł o takim wyjeździe do Barcelony, w nim pewnie dowiecie się różnych innych sekretów, taniego i bardzo udanego wyjazdu do Barcelony. Tutaj chciałbym napisać o tym o czym pisałem już przy okazji Pragi. A mianowicie, że to wszystko jest nic, bo najważniejsza jest ekipa z którą się jedzie na taki wyjazd. Ekipa, na którą można liczyć, z którą się dobrze bawimy i mamy ostrą zajawkę na deskorolkę. Z ekipą która potrafi Cię tak zmotywować że pomimo ciężkiego zmęczenia i bólu będziesz próbował dalej zdusić trik swojego życia. Ekipa, która grzecznie poczeka na Ciebie kiedy nagrywasz jeden numer już 2 godzin i chyba widać, że Ci to dziś nie wyjdzie. Ekipa co Cie pozbiera z ziemi, oczepie z brudu, poda deskę i każe napierdalać dalej. Panowie ekipa jest najważniejsza, za całą resztę zapłacisz kartą masterkard. Polecam wszystkim wyjazd do Barcelony, w dobrym towarzystwie, na kilka dni. Jest ciepło bardzo przyjemnie, miejscówek jest tyle, że nie przejdzie wam przez myśli szukać jakiegoś skateparku. Zaliczycie progres waszego życia zobaczycie, że są takie miejsca i triki, które widzieliście na filmach, a których chyba nie da się powtórzyć. Docenicie te triki, jak znajdziecie się przy tych 16 schodach z których chłop na filmie robił flipa, a wam się wydawało że to nic takiego, kiedy na myśl o skoczeniu tego olką, rzadka kupka pocieknie w rajtuzy. Okaże się nagle, że deskorolka to jest sztuka, to jest sztuka wysokich lotów, potrafi być piękna i każdy w niej coś znajdzie dla siebie . Okaże się bardzo zaskakująca, będzie cieszyć jak nigdy i do tego dostarczy naprawdę mocnych wrażeń. Ciężko bardzo doznać takich rzeczy przebywając w Polsce. Barcelona ma też to do siebie że można tam spotkać sporo prosów z europy czy nawet stanów i zobaczyć jak dużo nam jeszcze brakuje w umiejętnościach, w podejściu do deskorolki, w sponsoringu, we wszystkim. Panowie i panie, proponuje wszystkim opuścić pod blokowego boksa zrobionego z palet oraz ten ściupany po zimie asfalt i wybrać się na jakiś skate trip do zachodniej europy najlepiej jak najdalej na zachód 🙂 Foto: Ola Walków Kamil Wielgus Buniek

Published in Felietony

Comments are closed.