Jeśli w miarę na bieżąco śledzicie to, co dzieje się w deskorolkowej kinematografii to zapewne doskonale zdajecie sobie sprawę, że stoi ona obecnie na bardzo wysokim poziomie. Nie chodzi mi jednak o sam poziom jazdy, różnorodność miejscówek czy ciekawych skejtowych osobistości a postęp “technologiczny”, czyli jakość dźwięku i obrazu, która nie ma, co ukrywać powala. W zasadzie samo stwierdzenie, że są to “filmy” jest niewystarczające, bardziej pasuje mi tutaj określenie “Skejtowe produkcje” przez duże “S”. Mało tego, obecnie możecie również oglądać je przez Internet bez potrzeby ściągania ich na dysk i to w niewiele gorszej jakości niż te wydane na DVD.
Ci z was, którzy czytają moje artykuły czekają teraz pewnie na jakieś “negatywy” tego stanu rzeczy i dłuższy wywód na temat komercjalizacji tejże kinematografii. Niestety muszę was zadziwić gdyż mam zajawę na te filmy jak “stonka na młode ziemniaki” i uważam, że tylko polepszają sytuację w naszej branży.
Jednakże wrócimy kilka dobrych lat wstecz, gdyż nie mogłem się oprzeć by napisać wam o filmie skejtowym, który “na zawsze zmienił moje życie(heh)”…
Kiedy jeszcze nikt nie wiedział, co znaczy HD, a w Polsce o Internecie mówiło się w “Wiadomościach” z za oceanu przysłano paczkę, w której to znalazła się między innymi kaseta VHS o wdzięcznym tytule “Toy Machine – Welcome to Hell”…
Na wstępie należałoby zaznaczyć, że film ten uświadomił mi, że już trochę jeżdżę na deskorolce. A mianowicie, moi drodzy rok wydania “Welcom to Hell” to 1996. Tak, tak film ten ma już 13 lat, także jest to kawał czasu. Istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że wśród was, czytających ten artykuł nie, którzy mogą być jego rówieśnikami…
Jeśli chodzi o sam film to już po oglądnięciu intra możemy spodziewać się tego, co czeka nas dalej. Dość surowe napisy i świetna grafika – śmiejący się demon,diabeł czy też inne szatańskie stworzenie, idealnie komponują się z tym, co pojawia się zaraz po nich – triki, które sypią się gęsto, a szybki montaż i konkretny kawałek zespołu “Lard” wprowadza nas od razu w deskorolkowy klimat lat 90-tych. Były to lata dość dużego postępu skejtowego i oglądając ten film sami zobaczycie, że poziom trików momentami jest bardzo podobny jak ten w roku 2009, przynajmniej na tą jedną nogę…
Zaraz po intro swój part ma Mike Maldonado, która zaczyna od śmigania pomiędzy nowojorskimi taksówkami. W przejeździe wallridy, feeble, smithy, dużo jazdy w centrum miasta i naprawdę fajne “deskorolkowe rozkminy” tego skatera w połączeniu z kawałkiem The Misfits naprawdę “dają radę”. Mike nie miał jeszcze wtedy statusu Pro i był można by powiedzieć “nowym nabytkiem Toy Machine”, jak sami zresztą zobaczycie już wtedy jeździł świetnie.
Następny przejazd to Elisa Steamer. Bez dwóch zdań najlepsza damska deskorolkowa postać lat 90-tych, która trikami miażdżyła niejednego koleszkę, ma bardzo przyjemny deskorolkowy klimat. Jako typowy skejtowy szowinista powiem wam jednak, że tą część filmu ogląda się naprawdę fajnie i pokazuje ona, że także dziewczyny mogą naprawdę dobrze śmigać na desce (w Polsce śmigać może tylko Estera hehehehe).
Elisa śmiga do spokojnego kawałka “The Sundays” a zaraz po niej na ekran wjeżdża materiał ze skateparkowych tourów, Toy Machine, zaczynający się od mistrzowskich sekw na minirampie. Team trzepie triki do numeru Van Halen, więc jest naprawdę “wysoko”.
Kolejny przejazd to Brian Anderson. Towarzyszy mu kultowy kawałek “Another Brick in The Wall” Pink Floyd i naprawdę jest na co popatrzeć. Duże raile, techniczne triki, sekwy wszystko na mistrzowskiej stylówie na długo pozostaną w waszej pamięci.
Za raz po nim “małoletni” Satva Leung i pamiętne słowa grożącego koleszki z pod kościoła ” You stay here i’ll be back…” W tej części następuje mała zmiana klimatu muzycznego ” Overton Berry Ensemble – Superstar” rozsiadamy się wygodnie w fotelu i oglądamy naprawdę kawał dobrej i różnorodnej deskorolki.
Satva ma również kilka trików w dziale “Friends”, który następuje właśnie po jego części, tam też możemy zobaczyć niezbyt przyjemną interwencję służb porządkowych, nie za dobrze nastawioną wtedy do młodych ludzi na deskorolkach. Część ta kończy się ollie w konkretny kąt i reklamówką zaprzyjaźnionej firmy ZERO.
Po “Friendsach” wjeżdżamy na ostro. Zmiana klimatu muzycznego, dobra gitarka a na ekranie Donny Barley. Triki po wszystkim co się da, wallridy, pool jamy, w nocy w dzień. Nie ważne czy na ulicy jest pełno ludzi, lub czy zaraz z za rogu nie wyskoczy pędząca gdzieś taksówka, jazda na maksa i duże prędkości, po prostu to co w deskorolce najlepsze. Z tego przejazdu na pewno zapamiętacie ostatnią sekwę z feeblami…
Kultowym dla mnie przejazdem jest part Eda Tempeltona. Nie zabraknie oczywiście jego grafiki, nieprzewidywalnych numerów, przykrótkich (kultowych) spodni i świetnego stylu. Z resztą nie trzeba na desce jeździć 15 lat by wiedzieć kim jest Ed. Dla tych jednak, którzy nie wiedzą kim jest ta postać, polecam wpisać jego imię i nazwisko w jakąkolwiek wyszukiwarkę a dowiedzie się wszystkiego…Ja napiszę wam jeszcze tylko, że to właśnie on jest odpowiedzialny za to całe zamieszanie…
Po Edzie następuje czas kiedy to polecam usiąść wygodnie i przygotować się na naprawdę grubą miazgę. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych przejazdów w dziejach skejtowej kinematografii (ewentualnie lepszym może być też part tego samego pana w “Misled Youth”). Uwaga, szef wszystkich szefów, railowy wymiatacz i dla niejednej osoby ikona streetowej deskorolki opartej na łotaniu największych raili jakie mamy akurat pod ręką, czyli Jamie Thomas a do tego kawałek Iron Maiden “Hallowed Be Thy Name”. Już pierwsza sekwa uświadamia nas w tym, że triki które zaraz zobaczymy wbiją nas w fotel, do tego stopnia, że będziemy mięć tylko szansę na ruszenie ręką po pilota w celu przewijania “rzeczy niemożliwych”. Spodziewajcie się: poręczy przy schodach po których bali byście się zejść “bez trzymania”, wielkich gapów, łamanych raili i słynnego lipslaida “na boso”.
Myślicie, że to już wszystko?
Jest jeszcze jedna rzecz, coś co po tym filmie pamięta się najbardziej. Sekcja “gleb i dzwonów”. Ośmielę się napisać, że przez te trzynaście lat od wydania “Welcome to Hell” nie było jeszcze takiej jatki. Zapewniam was, że słabsi z was przy niektórych ujęciach będą zakrywać oczy bądź nawet wychodzić z pokoju (heh), a jeśli pokażecie tą część rodzicom, to jeśli w ogóle wypuszczą was z domu na deskę to w pełnym zestawie ochraniaczy łącznie ze zbroją na motocross. Tą część filmu polecam odpuścić sobie przed samym wyjściem na deskę choć zaczyna się od pięknych makro ujęć rozkwitu przyrody i piękna natury…
Na uwagę zasługuje też outro, na którym to w tle napisów do klimatycznego “Samba Pa Ti” Santany, Jamie robi fifty fifty chyba najdłuższą rurę jaką można znaleźć…
Jeżeli uda wam się zdobyć oryginalne wydanie tego filmu, a od 2003 roku dostępne jest ono również na DVD, czekają na was extrasy w których między innymi zobaczycie dyskotekowego(heh) skatera Chada Muske…
Podsumowując ten film, to jest to obowiązkowa pozycja w deskorolkowej kolekcji. Ja wracam do niego często i mam nadzieje, że to co napisałem zachęci tych z was, którzy jeszcze nie widzieli “Welcome to Hell” do jego zobaczenia. Może i dla was stanie się on tym “kultowym”…
Poniżej znajdziecie soundtrack z tejże produkcji, a dla tych, którzy nie będą mieli dostępu do tego filmu mam miłą wiadomość – możecie go zobaczyć “online”, klikając tutaj
txt.Maciek Heczko
intro – Lard – The Power of Lard |
Mike Maldonado – Misfits – London Dungeon |
Elissa Steamer – The Sundays – You´re not the only one I know |
tour – Van Halen – I´m the one |
Brian Anderson – Pink Floyd – Another Brick in the Wall (Part2) |
Satva Leung – Overton Berry Ensemble – Superstar |
friends – Jefferson Airplane – Somebody to Love |
Zero commercial – Black Sabbath – The Thrill of It All |
Donny Barley – Black Sabbath – Megalomania |
Ed Templeton – Sonic Youth – Titanium Expos |
Jamie Thomas – Iron Maiden – Hallowed Be Thy Name |
credits – Santana – Samba Pa Ti |
bonus – Muska – Nappy Roots – Right Now |
bails – D.R.I. – Do The Dream |
Comments are closed.