Do napisanie tego artykułu skłoniła mnie moja ostatnia wycieczka do Londynu, o którym już tyle słyszałem, że wreszcie postanowiłem się spiąć i samemu zobaczyć to miejsce. Ze względu na ograniczenia czasowe, bo byłem tam zaledwie 2 dni i bagażowe, bo mogłem wziąć tylko plecak, w Londynie byłem bez deski. Nie będę się rozwodził na temat tego jak bardzo tego żałuje, choć wiadomo, że fajniej byłoby ją mieć i co nieco pośmigać. W zasadzie to chciałem w Londynie jak najwięcej zobaczyć, ale nie z popularnego dwupiętrowego busa dla wycieczkowiczów, ale pieszo lub podróżując metrem i innymi środkami komunikacji. Wyostrzony na skejtowalne miejsca wzrok, co jakiś czas przykuwany był przez różne miejscówki i właśnie tutaj dochodzę do meritum: nigdy wcześniej nie widziałem tylu skatestopperów i uzmysłowiłem sobie, że to jest prawdziwy problem, ale czyj? Na pewno deskorolkowców, ale czy tylko?…
W woli ścisłości, skate stoppery to proste urządzenia mocowane do murków, ławek, poręczy etc., które mają zapobiec ich “niszczeniu”, głównie przez deskorolkowców, rolkarzy i bmxowców. Znienawidzony przez jednych a niosący ulgę drugim, ten prosty gadżet został zaprojektowany przez niejakiego Chrisa Loarie, który dzięki temu został milionerem. Jak sam twierdzi, on nie jest przeciwnikiem skateboardingu, tylko pomaga ludziom chronić ich prywatną własność. Nie dziwię mu się, że nie jest przeciwnikiem jazdy na desce, bo gdyby nie ona to ten zwykły rzemieślnik, nie zarobiłby prawdopodobnie w żaden inny sposób takiej fortuny. Wyobraźcie sobie, że wszystko to było dziełem przypadku, ponieważ jego brat policjant, często narzekał, że coraz więcej osób skarży się na deskorolkowców, których ciężko wyprosić z ich posesji. Chrisowi zaświeciła się lampka i po 2 latach prac doświadczalnych, stworzył wreszcie kurę znoszącą złote jaja, czyli pierwszy skatestopper, a było to w roku 1998. Padło na Chrisa, że to on został wrogiem nr. 1 wśród skaterów na całym świecie, ale jak powiedział Tony Hawk, że jakby nie zrobił tego on, to z pewnością stoppery wymyślił by ktoś inny i z tym bym chyba nie polemizował. Na stronie skatestoppers.com, Chris wyjaśnia “The Problem”, na jaki narażają zwykłych ludzi deskorolkowcy. Po krótce, dla niego największymi problemami są: ślady jakie zostawia wosk, który trudno wyczyścić i poszczerbione od grindów murki. Nie wspomina nic o hałasie i zakłócaniu porządku przez jeżdżących, tylko o namacalnych szkodach mienia. Z perspektywy właściciela, bądź zarządcy jakiejś nieruchomości lub posesji jest to zrozumiałe. Po co narażać się na drogocenne remonty i chemiczne czyszczenie, kiedy za kilka dolarów można kupić takie urządzenia i w stosunkowo łatwy sposób samemu je zainstalować, czego efektem jest uniemożliwienie jazdy i upragniony święty spokój. Nieposłusznym deskorolkowcom ludzie bezustannie powtarzają: idźcie jeździć w skateparkach a nie tutaj, macie przecież taki piękny plac, o co wam chodzi (oczywiście to jest wersja bardzo poprawna, bo z reguły nie ma gadki, tylko padają słowa “weź mi stąd s……”). A co jak nie ma skateparku, gdzie mamy iść, do zoo? A co nawet jeśli jest skatepark, ale ja chce pojeździć na ulicy, czy to oznacza, że skoro jest już zbudowany “tor” dla deskorolkowców, to nie da się już jeździć po ulicy? Zauważcie ten paradoks, do którego jeszcze powrócimy.
Wracając jeszcze do tematu skatestopperów, to cały ten galimatias zaczyna się nigdzie indziej jak tylko w Californi, miejscu gdzie narodził się skateboarding, kiedy najprawdopodobniej w latach 50tych kreatywni surferzy zaczęli przenosić pływanie z fal na beton i asfalt. W tym samym miejscu Chris Loarie wynalazł i zaprezentował światu to piekielne urządzenie, mające nieść spokój i ład na ulicach. Sprzedał już tego kilka milionów i tyle też zarobił.
Wracamy teraz na ulice i czas przed 1998 rokiem, kiedy to deskorolka staje się coraz bardziej popularna, w USA liczba jeżdżących wynosi już kilka milionów i wiadomo, że ten biznes w przeciągu następnych lat będzie się rozwijał i przynosił jeszcze większe dochody. Nie mówię tutaj tylko o firmach deskorolkowych, tylko o tych, które w skateboardingu słusznie dostrzegły maszynkę do robienia pieniędzy. W telewizji ludzie mieli juz dosyć cukierkowego niewiadomo czego, baseballu, seriali w stylu Beverly Hills 90210 itp. a taka deskorolka, nieco dzika, nieokrzesana i przy tym widowiskowa, była świetnym materiałem na telewizyjną “odmułkę”. Szybko z undegroundu zrobił się mainstream co widać na każdym kroku (reklamy, programy TV, teledyski etc.) . Skąd zatem wziął się pomysł takiego gościa jak wspomniany Chris Loarie, którego działania w sposób bezpośredni skupiały się na wyplewieniu tej popularnej zajawki? Hej Sony, Mountain Dew, LG i inni gdzie jesteście, potrzebujemy waszej pomocy? Niestety bez odzewu. Skateboarding zaczął już być tak popularny i postrzegany jako oderwany od rzeczywistości jaką dla niego była i jest ulica, że myślano, iż jazda w rezerwacie zwanym skateparkiem, w zupełności zastąpi prawdziwe środowisko każdego prawdziwego skatera. Tymczasem pierwsze skateparki, były budowane w taki sposób by imitowały najciekawsze elementy architektury ulicy, lub miały służyć pokazom, zawodom, ale też miejscem gdzie można dosłownie szkolić umiejętności, by potem bez problemów przenieść je na ulice. Street skating był zawsze tym axis mundi, czyli punktem odniesienia dla wielu pokoleń skaterów. Dla przypomnienia jazda na rampie też wzięła się niejako z ulicy, na której skaterzy znaleźli domek, a za nim basen. W skateboardingu sztuka adaptacji naturalnego środowiska i otaczającej architektury jest meritum sprawy. Świadczy o tym powrót do korzeni w postaci projektów, nowo wybudowanych skateparków, zwanych skateplazami, które mają jak najbardziej przypominać te prawdziwe spoty. Zdarza się i tak, że są ich rzeczywistym odzwierciedleniem. Wraz z zanikiem streetowej nieobliczalnej deskorolki ginie gdzieś duch odkrywania czegoś nowego, pozaszablonowego. Jazda w skateparkach pozwala szkolić umiejętności, ale nie jest tak kreatywna i interesująca.
Suma sumarum, robimy krok dalej i poza Chrisem i jemu podobnym, kasę zarabiają także wielkie koncerny, ale też proskaterzy zaczynają jeździc coraz to lepszymi samochodami. Żeby się jednak za 50 lat nie okazało, że będzie się już dało jeździć tylko w skateparkach, ponieważ na ulicach wszędzie będą skatestoppery, prawo będzie jeszcze surowsze, a architekci będą tak planować zagospodarowanie terenu, które już za wczasu uniemożliwi jazdę, a wtedy deskorolkowcy nawet za krawężnikiem zatęsknią.
Do czego zmierzam? Obydwa powyższe przypadki, o których wspomniałem, czyli istnienie skatestopperów oraz wielkiego przemysłu wykorzystującego do swoich prywatnych i niezwykle intratnych interesów naszej zajawki, mogą mieć ten sam skutek, a mianowicie zamknięcie deskorolkowców w rezerwatach zwanych skateparkami, standaryzację i kontrolę. Może to nazbyt dalekosiężne wnioski, ale czy wielkim koncernom potrzebny jest street skating, czy bardziej, pokazy, zawody itp., na których po oczach wali ich logo? Nie wiem na ile Seat w swojej bardzo ciekawej reklamie modelu Ibiza, lub Nissan z modelem Quashqai byli podjarani ewolucją deskorolki i niczym nie skrępowaną jazdą ulicami miast, czy raczej popłynęli na fali wdzięcznego i popularnego tematu jakim jest skateboarding. Ja jednak bym się nie oszukiwał, żadne z nich nie robiło by tego, gdyby nie olbrzymia popularność deski. Czy ta popularność, będzie zawsze taka wysoka? Historia pokazała, że i w tym wypadku mamy do czynienia z sinusoidą, na zmianę odbijaniem się od dna aż po sam szczyt. Czy skateparki w czasach stagnacji lub braku popularności będą powstawać jak obecnie i będą konserwowane? Pewne jest jedno, ulica pozostanie zawsze do naszej dyspozycji. Natomiast czy Chriss Loarie zbiedniałby jakby już problem jazdy na prywatnych posesjach przestniał istnieć? Myślę że byłby już na emeryturze z dobrze zainwestowaną kasą i miał kilka innych bardziej na czasie pomysłów, no chyba że dorwałby go w swoje ręce jakiś zdeterminowany i zrozpaczony skater…
Problem jazdy na ulicach nie mają jednak sami skaterzy, bo nie da się jazdy na desce jak małpki w zoo wyuczyć i zmienić od tak po prostu. Geneza skateboardingu jest zbyt mocno naznaczona ciągłym ewoluowaniem, wynalazczością i nieokrzesaniem i próby przejęcia kontroli nad nim, prędzej czy później legną w gruzach. Nie da się też założyć wszędzie skatestopperów bo wyglądają one fatalnie i wreszcie komuś innemu zaczną przeszkadzać. Poza tym pomysłowość skaterów w zakresie demontażu tych urządzeń jest zadziwiająca i rozwija się równolegle z tym problemem. Poza tym ulice powstały by ułatwiać komunikację, wszelkie elementy architektury i krajobrazu miejskiego miały albo umilać czas albo upraszczać życie i deskorolkowcy podświadomie w ten sam sposób jak chociażby rowerzyści potraktowali je. Jednak rowerzyści mają nieco więcej szczęścia, gdyż im ułatwia się akomodację do przestrzeni miejskiej, tworząc chociażby na ulicach kosztowne ścieżki rowerowe, nas jednak próbuje się przepędzić lub umieścić w jednym miejscu. Nie chodzi mi o to, że skateparki są złe broń boże, chodzi o to, że wraz z ich rozwojem widzimy tylko plusy, a ja dostrzegam także minusy. Od dłuższego czasu nikt nie wymyślił żadnych nowych trików. Takie postaci jak Richie Jackson, czy ten Gou Miyagi traktuje się z przymróżeniem oka, trochę jako komiko kaskaderów a w rzeczywistości m.in. dzięki nim, jest ciągły progres nie tylko w jednym kierunku, w stylu: crooked grind na poręczy, flip na crooks i wreszcie noolie flip na kgrind, rozumiecie o co mi chodzi? Niech skateparków powstaje coraz więcej, jednak trzeba z nich korzystać rozsądnie i niezapominać skąd się wzięła jazda na desce i właśnie tam zaglądać raz na jakiś czas, uprzykrzając życie przechodniom i zostawiając ich w tyle.
Na pocieszenie, póki co to w Polsce z tym problemem można się zetknąć jedynie wirtualnie i bezpośrednio nas to niedotyczy, ale kto wie co przyniesie przyszłość…
Comments are closed.