Po przeczytaniu tego artykułu , a zwłaszcza postów na forum dyskusyjnym po prostu nieco osłabłem (ale są wyjątki), opadły mi ręce, a później się wk@#!&łem i musiałem się do tego jakoś ustosunkować. Chodzi o sytuację skejcików w Krakowie, ale jest to temat na tyle powszechny, że dotyczy chyba każdej miejscowości w Polsce, gdzie ktoś śmiga na desce, ale też rolkach, bmx itp. Sprawa nie jest prosta, bo jak tu dojść do porozumienia pomiędzy zwolennikami jazdy w miejscach publicznych i jej przeciwnikami, zwłaszcza że każda ze stron uważa własne rację za niepodważalne i niepodlegające dyskusji… Pierwszą rzeczą jaka zdradza nieprofesjonalny charakter tego artykułu (związaną z zapoznaniem się z opisywanym zagadnieniem) jest kwestia nazewnictwa. K*!#a, czy to jest takie trudne żeby odróżnić deskorolkowca od rolkarza, zwłaszcza że na zdjęciach dołączonych do tego artykułu przedstawieni są Ci pierwsi? Czy ktoś nazywa koszykarza piłkarzem bo też gra piłką? A przecież deskorolka nawet nie jest podobna do rolek!!! Może to nie jest najważniejsza rzecz na świecie, ale taki laicyzm na własne życzenie mnie drażni i tyle…No chyba że jest to szydera ze stanu świadomości społeczeństwa na ten temat… Ok koniec z disowaniem, czas przejść do meritum:)… W sumie to dobrze, że poruszane są problemy środowiska deskorolkowców gdzieś poza nielicznymi skate’owymi mediami, nawet jeśli jest to robione nieco niezdarnie i nie w "klimacie". W ten sposób może ludzie zaczną sobie wreszcie zdawać sprawę z tego że marginalizacja i lekceważenie nas, na dłuższą metę nie przyniesie nic dobrego. Ludzi jeżdżących min. na deskorolkach jest coraz więcej, wszystko powoli zaczyna iść dobrym torem, ale wciąż brak odpowiedniej infrastruktury i tego by urzędnicy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji. Z drugiej jednak strony, wydaje mi się że wśród skejcików wciąż jest brak konsekwencji w działaniu, zdecydowania i umiejętności organizacyjnych, które mogą przynieść wymierne skutki. Przykładem takiego zorganizowanego działania może być Stowarzyszenie Sportów Ekstremalnych, które doprowadziło do wybudowania skateparku w Bydgoszczy (wielka PIĄTECZKA!!!). Jak wiadomo jazda na deskorolce narodziła się na ulicy i tam jest jej miejsce. Nie wyobrażam sobie żeby można ją było upchnąć w jakieś jedno miejsce (np. do skateparku, czy skateplazy), tak jak kiedyś Indian do rezerwatów. Wiadomo że jest to jakiś substytut, ale nie zastępuje w pełni jej "naturalnego środowiska". Tak się też składa, że ulicą rządzą specyficzne reguły, i trzeba się na niej umieć odnaleźć i być świadomym tego co się robi i mówi. Skaterzy, którzy śmigają po ulicach muszą się liczyć z tym że nie są wszędzie mile widziani i że nie każdy ma ochotę spędzać z nimi czas, oraz z tym że chcąc nie chcąc niszczą nieprzystosowane do jazdy miejsca i mogą za to zostać ukarani. Zwykłych szaraków nie bardzo obchodzi to, że grupki spędzających tam swój wolny czas zajawkowiczów, tworzą klimat tego miejsca i nadają mu charakter, że być może zwracają uwagę na miejsca, o których już wiele osób zapomniało, bądź wtopiły się w krajobraz i nie zwraca się na nie żadnej uwagi. Nie zmienia to faktu, że te same grupki czasem nie potrafią się na tej ulicy zachować, nie wiedzą że nie do każdego się pyskuje i że chyba nikt nie lubi mieszkać w śmietniku. Jak kochasz swoją miejscówkę i zależy Ci na niej, to zachowuj się na niej odpowiednio, a jest duże prawdopodobieństwo że przy odrobinie szczęścia będziesz na niej jeździł. Na miejscówce też trzeba umieć kombinować… Nie bardzo rozumiem też zachowanie samych władz, którym w przypadku np. Krakowa (o tym właśnie mieście traktuje powyższy artykuł) skejciki "tłuczą" się niemalże pod oknami miejskiego magistratu. Skoro tak wiele osób spędza czas właśnie w ten sposób (dodatkowo w czasie roku szkolnego, do miast akademickich ściągają tabuny młodych ludzi – studentów, wśród których te sporty cieszą się sporą popularnością), a ludziom i strażnikom porządku:) tak bardzo to przeszkadza, to czemu nie wyjdą z inicjatywą budowy miejsc do jazdy. Mogliby wtedy umyć ręce, a słowa umundurowanych przeszkadzajek w stylu: "tu nima jazdy, idźcie do parku tam som te rampy" albo "@#$%^*!! lać mi stąd, bo wezwę policję, nie macie gdzie jeździć na tych rolkach?", miały by pokrycie w rzeczywistości. Już najwyższy czas drodzy urzędnicy byście zrozumieli że deskorolkowcy, rolkarze itd. to nie żaden margines i subkultury których lepiej trzymać się z daleka, lecz jest to sposób na życie, styl życia, ale też w pewnym sensie sport (zwłaszcza młodych ludzi). Skoro się garną do tego i spośród wielu propozycji jakie oferuje ulica wybrali właśnie deskorolkę a nie na przykład "1001 sposobów na szybkie zdobycie kasy", to może warto w to zainwestować i bardziej się tym zainteresować. Poza tym, taki profesjonalny obiekt to dla miasta powód do dumy i sposób na jego promocję. Powyżej dobrze wszystkim znana sytuacja. W roli głównej Rick McCrank kontra policeman a w roli tłumacza i adwokata Winiu z Częstochowy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło…fot. Wojtek Antonow A co do samego skateparku, to budując kolejne obiekty warto pamiętać o tym, że nie mieszkamy w Californii i zimy są u nas raczej mroźne a sama pogoda zmienna (na wypożyczenie salki skaterzy raczej nie mogą liczyć, a z parkingów podziemnych też się ich wygania), to należy to brać pod uwagę opcję z zadaszeniem. No i chyba najważniejszą rzeczą jest konsultacja z samymi zainteresowanymi, bo bez tego można "utopić" naprawdę spore pieniądze. Uszczęśliwianie na siłę, bądź w tajemnicy zwykle kończy się w tych sprawach fiaskiem. Śmieszne są też postulaty dzieciaków zawarte na forum, które wszystko chciały by mieć za darmo podstawione pod nos, że się ich wygania z miejscówek, że straż spisuje i że nie ma gdzie jeździć. Mogę się założyć, że jeśli by powstało miejsce do jazdy w centrum, a na dodatek bezpłatne, to narzekaliby na coś innego, np na wielkość przeszkód, kąty itp. Ciekaw jestem czy poza opłakiwaniem swojej "tragicznej" sytuacji robią coś w kierunku tego żeby to zmienić. Żyjemy w Polsce i tu trzeba o swoje powalczyć, czasem kombinować. Nic za friko…Jeżeli skatepark będzie darmowy, nie zadaszony to z prawie stuprocentową pewnością mogę stwierdzić, że będzie tam od czasu do czasu przesiadywał "element awanturniczy", i że będzie tam syf. Nie wiem czy takim wielkim wydatkiem jest tych parę zetek na wjazd do niego(oczywiście w granicach rozsądku, bo niektórzy mylą chyba skatepark z polem golfowym…). Jakoś na szlugi kasa się znajduje, nie mówiąc o innych używkach…Tak dla pocieszenia, to u nas i tak nie jest tak źle. Raczej mało prawdopodobne jest to żeby dostać surowy mandat, co np w Stanach jest zmorą skejcików nie mniejszą niż skate stopery, których w Polsce w zasadzie nie ma (poza nielicznymi wyjątkami). Suma sumarum, nie ma co narzekać, tylko trzeba "wziąść się w garść", opracować plan i skrupulatnie dążyć do tego żeby go zrealizować. Nie ważne czy jest to plan budowy nowej skrzynki na osiedlu, czy też krytego skateparku – marzenia każdego skejcika. Bez determinacji i zaangażowania lepiej rzeczywiście zostać w domu i lamentować…Nie od parady organizowane są wszystkie imprezy w stylu Go Skateboarding Day, EWITS itd., tylko po to żebyśmy się raz do roku przejechali po centrum i narobili zamieszania. Taki szum wokół skateboardingu można, a nawet trzeba wykorzystać na naszą korzyść, a energię jaką dają takie wydarzenia spożytkować wprowadzając słowo w czyn. Tak naprawdę, to jeżeli chodzi o skateboarding w Polsce, to wszystko leży w naszych rękach. Co prawda, nie wszystko się da załatwić od razu, ale jak My się tym nie zajmiemy, to kto inny? Ten cały mechanizm zaczął już powoli funkcjonować i to od nas zależy czy nabierze on oczekiwanego tempa, czy też będziemy się temu procesowi przyglądać z boku, mając nadzieję że "będzie dobrze"… Aha i jeszcze jedno: pozdrowienie środkowym palcem dla wszystkich społeczniaków, którym wszystko przeszkadza, wszystkiego się boją i straszą policją. Tak to jest jak sie nie ma co robić i szuka się "dziury w całym"… Deskorolka 4life
O braku miejsc do jazdy słów kilka…
Published in Felietony
Comments are closed.