Skip to content →

Koniec z deską?

Do napisania tego artykułu, jak zawsze skłoniło mnie życie, obserwacje, ale także lektura jednego z felietonów Kuby Perzyny na łamach Infomagu, traktującego o rozstaniu się z deskorolką. Zastanawialiście się kiedyś właśnie nad tym? Na ogół raczej się o tym nie rozmawia, bo co to za temat do rozmowy? Jednak jako że mam już dłuższą chwilę do czynienia ze skateboardingiem, to byłem świadkiem wielu takich zniknięć, pewnie jak każdy z Was. Postanowiłem się tylko temu bliżej przyjżeć, nie oceniać, ale opisać, nie wyczerpać temat, tylko poddać go refleksji. Myślałeś/aś kiedy Ty skończysz z deską?

Tak jak wspomniałem, zakończnie przygody z deskorolką to trochę takie deskorolkowe tabu, czyli temat, o którym z jakiś tam przyczyn nie mowi się "na głos". Dlaczego się nie mówi w tym przypadku? Ciężko powiedzieć, ale zawsze jest lepiej pogadać o tym gdzie się pojedzie na deskę, albo jaki widziało się trik w filmie, niż o tym kiedy, kto planuje przestać jeździć, albo dlaczego ten i ten przestał jeździć. Wogóle czy da się takie coś zaplanować, albo czy są takie sytuacje w życiu, które faktycznie tą deskorolkową zajawkę mogą tak zdusić żeby w końcu ślad po niej zaginął? Cieżaru temu tabu dodaje to, że odejście jest zdecydowanie postrzegane jako coś negatywnego, czasem ujmującego i krępującego. Już na samym początku pojawia się tyle pytań i wątpliwości, że tym bardziej ten temat uważam za ciekawy i warty chwili zastanowienia.

Po pierwsze, to sam zastanawiam się jak ja bym się zmierzył z tą kwestią, jak wogóle do niej podejść? Przyznam, że nie raz już o tym myślałem, ale nie w kontakście tego kiedy ja przestanę jeździć, tylko jak to jest przestać jeździć, i co musi się wydarzyć, żeby do tego doszło. Jak wygląda życie skejta, w którego umyśle i świadomości zaszły zmiany, których nie da się od tak wymazać z pamięci, jak np. postrzeganie architektury miejskiej w perspektywie miejsc do jazdy. Jednak jakimś sposobem, z czasów kiedy miałem naście lat i jeździło nas kilkunastu/kilkudziesięciu, to w ekipie zostały 2- 3 osoby. Z tego co się orientuję, to tak jest wszędzie. Im tych latek przybywa, to ludzi ze starszej ekipy ubywa. Pojawiają się nowi, młodsi, o tamtych trochę zapominamy i życie toczy się dalej, jak "kółka w deskorolce". Tak to jest, że w skateboardingu, ta granica wieku w kontaktach między skejcikami jest bardzo słaba i szybko poznajemy nowych ludzi, z którymi spędzamy czas na imprezach, wyjazdach i jeździmy na deskorolce oczywiście.

Wydaje mi się, że wszystko zależy od podejścia, jest sprawą bardzo indywidualną i nie powinniśmy tego oceniać. W deskorolce przede wszystkim chodzi o zabawę. Jeżeli w pewnym momencie uznamy, że ten pierwiastek gdzieś zaczyna zanikać to wtedy nawet lepiej jest przestać niż robić coś na siłę. Jazda na desce to nie jest sprawa życia i śmierci. Po prostu tak jak kiedyś zaczeliśmy, to z pewnością kiedyś skończymy. Jednym po prostu zabraknie tej zabawy w tym, a innym siły, której z wiekiem coraz mniej. Jednak gdzieś tam wewnątrz siebie, zawsze pozostaniemy deskorolkowcami, bo od tego nie da się uciec.

Proponuję prześwietlić kilka najczęstszych momentów i okoliczności w życiu skejcika związanych z odejściem od skateboardingu, jakie zaobserwowałem przez te ponad 15 lat jazdy.

Pierwszy taki moment, kiedy zaczynamy się zastanawiać czy deskorolka jest na pewno dla mnie zaczyna się wtedy, kiedy po kilku miesiącach, albo nawet latach okazuje się, że skateboarding to nie bułka z masłem, i nie wiedzieć czemu jazda mi po prostu nie wychodzi. Predyspozycje, zacięcie? Z pewnością też, bo ileż razy można wracać do domu wkurwionym, że znów mi coś nie wyszło, i wmawiać sobie, że zajawka jest ważniejsza niż triki. Gówno prawda, bez progresu, bez polotu nic z tego nie będzie. Jeżeli w czas nie poczuje się, że triki zaczynają wychodzić, planowo i przez przypadek uczysz się nowych sztuczek, i pojawiają się dni, kiedy wszystko wychodzi, co umacnia Cię w przekonaniu, że deskorolka to jest to co kochasz, to na dłuższą metę nic z tego nie będzie i tyle. To trudny okres, który potęguje to, że w tym czasie rozwija się nasza społeczna psychika i ogólnie jesteśmy bardzo podatni na wpływ z zewnątrz, co równa się z tym, że jeśli Twoja dziewczyna nie lubi deski, albo ziomki z klasy się z niej śmieją, to Ty żeby nie odstawać od reszty, dasz sobie po prostu siana. Ja osobiście doświadczyłem jeszcze czegoś innego w tym pierwszym etapie, a mianowicie innych zajawek nazwijmy to "sportowych", które odwracały moją uwagę, ale na szczęście nieskutecznie, oraz więcznej męczarni z brakiem kasy na nowe deski, które kiedyś często łamałem. Inną sprawą był klimat na osiedlu, który raczej nie sprzyjał rozwojowi deskorolkowych pasji, a chłopaki na ośce nie do końca wiedzieli jak ugryźć koleżkę, który zamiast reprezentować siłe wraz z nimi, pomykał codziennie w miasto na desce. Nie było wtedy żadnych skateparków, tylko naturalne spoty i DIY, dlatego nie wierzcie tym, co mówią że skończyli z jazdą bo nie mieli gdzie śmigać, że nie było skateparku, bla, bla, bla… Podsumowując, jeżeli przejdzie się przez ten okres to później jest już tylko lepiej.

Kolejnym momentem, o którym słyszałem setki opowieści, i którego byłem naocznym świadkiem, to klasyczny balet, czyli "pójście w melanż". Jak wiadomo wszystko jest dla ludzi, wszystkiego trzeba spróbować, i jak mawia mój przyjaciel, każdy w życiu przynajmniej raz powinien spróbować LSD, żeby wiedzieć jak to jest znaleźć się po drugiej stronie:) Niech przypadkiem nikt tego nie odbierze jako zachęty, czy promocji zażywania narkotyków, tu bardziej chodzi o kwestię światopoglądową. Wszystko jest dla człowieka, trzeba tylko to robić z umiarem. Trzeba się kilka razy przewrócić, żeby wstać, źle skręcić, żeby pójść w dobrą stronę itd. Grunt by to nie stało się rutyną i by ni trafić na nie tych ludzi co potrzeba. Każdy to musi przejść i sam się z tym uporać. Uważajcie na niewinne picie piwka codziennie:)! Tyle w tym temacie.

Jedną z najmniej ciekawych opcji w jeździe na desce są kontuzje, które przydażają się każdemu z nas, niezależnie od stażu i umiejętności. Różnie to z nimi bywa, ale potrafią skutecznie zatruć człowiekowi życie. Dopóki to jest to skręcona kostka, a nie np zerwane wiązadła kolanowe to jest w miarę ok, w każdym razie do przełknięcia, choć znam przypadki, że palec może uziemić na rok. W tym kontekście mówimy o tych kontuzjach, kiedy powrót do pełnej sprawności jest bardzo trudny, a nawet niemożliwy. Czasem okazuje się, że w czasie rehabilitacji znajdziemy zajawkę, która najpierw miała zapełnić lukę, ale w pewnym momencie wciągnęła nas bez granic, lecz czasem musimy zmierzyć się z sytuacją, w której lekarz nam mówi, że już nigdy nie będziemy mogli jeździć jak wcześniej i nie możemy tego olać bo z trudem przychodzi nam chodzenie, i co wtedy? Nie są to odosobnione przypadki, ale zdecydowanie wolałbym znaleźć się w tej pierwszej grupie.

Jeszcze innym przypadkiem, który jest jednocześnie najtrudniejszy do zrozumienia to nagłe odejście od deskorolki i próby zerwania więzi ze starą zajawką, ludźmi, i ogólnie tym środowiskiem. Nie wiem nawet jak to można wyjaśnić, ale takich przypadków na mojej drodze spotkałem wiele, i nie raz też ktoś mi o nich opowiadał. Jedyne co mogę powiedzieć w tym przypadku, to chyba fakt, że zajawka skateboardowa, nawet jak była ogromna, to w niektórych przypadkach musiała mieć słabe fundamenty, które po jakimś czasie życie zweryfikowało i zburzyło. Może ktoś sobie zadał pytanie: "co ja właściwie z tego mam?", albo "czy ja już nie jestem na to za stary?". Najmniej fajne jest to, kiedy spotykasz kogoś, z kim jeździłeś przez lata o on, udaje że Cię nie widzi…

Na koniec pozostawiłem jeszcze jedną sytuację, którą określiłbym jako "proza życia". Jest ona taka, (jakby ktoś jeszcze nie wiedział), że pieniądze kręcą światem. Jeżeli uważasz, że tak nie jest, to albo mieszkasz jeszcze z rodzicami i dostajesz regularnie sute kieszonkowe na wszystko, albo nie zastanowiłeś się sprzeciwiając się tej tezie:). W związku z wszechobecnym priorytetem "siana" w większości sfer naszego życia, zwłaszcza tych związanych z egzystencją, prędzej czy później trzeba zacząć pracę. Praca ma to do siebie, że zawsze jakoś tam człowieka zmęczy, ale jeszcze bardziej zmęczy to, że ile byś nie pracował to i tak jest za mało. Jeżeli dojdzie to tego naturalna sprawa jaką jest założenie rodziny, nowe obowiązki, większa odpowiedzialność już nie tylko za samego siebie itd., to nagle może się okazać, że tak samo jak naturalnie deskorolka się pojawiła w Twoim życiu, to tak samo naturalnie z niego znika. Jedni mają więcej szczęścia, i samozaparcia a inni mniej. W Polsce nie ma jeszcze czegoś takiego jak zawodowy skateboarding. Są jakieś tam namiastki, ale nie ma mowy o wyżyciu z tego, nie mówiąc o utrzymaniu rodziny i jakiejś sensownej egzystencji. 

Jak widzicie, tych powodów do rozstania się z deskorolką jest całkiem sporo. Jedne są mniej a inne bardziej złożone i zależne od nas samych. Oczywiście nie wyczerpałem tematu, bo nie to było najważniejsze. Zapwne powodów rozstania się z deską jest więcej, ale nie chcę oceniać żadnych z nich, bo choć szkoda mi czasem chwil spędzonych z ludźmi, którzy już nie jeżdżą, i często je wspominam, to uważam że jazda powinna przede wszystkim sprawiać przyjemność. Kiedy to się kończy, to robienie za wszelką cenę dobrej miny do złej gry jest po stokroć większą porażką niż powiedzienie "Good Bye Skateboarding", byle nie w stylu Jeremy'ego Rogersa…

Na koniec pozdrówki dla wszystkich tych, którzy kiedyś jeździli, ale już nie jeżdżą z jakiś tam powodów. Bez Was dzisiejsza scena też by nie wyglądała tak jak obecnie, i nie mielibyśmy tych wspomnień, które mamy.

Pokój.

txt: Wiktor Stasica

Published in Felietony

Comments are closed.