Skip to content →

Blank decks – zamieszanie w skate branży…

blank.jpgJak pewnie wiecie, od jakiegoś czasu jednym z najczęściej pojawiających się i najbardziej kontrowersyjnych tematów w skate biznesie jest problem tak zwanych: blank’ów, czyli desek bez grafik (albo posiadającymi ultra marne wzorki), bez pro riderów i bez pro modeli. Podobnie jak deski bez grafik, traktowane są w tym zestawieniu deski sygnowane nazwą danego skateshopu. Argumentów przeciwko tego typu biznesowi jest całą masa. Ja jednak, całą tę akcję chce przedstawić z nieco innej perspektywy, podejść do tego z dystansem. Jednocześnie zachęcam was do wziącia udziału w dyskusji na ten temat…. Oprócz szumu wokół blank decks, do napisania tego tekstu zainspirował mnie obszerny raport IASC (International Association of Skateboard Companies), dotyczący wpływu bezimiennych desek na skateboarding,dostępny po kliknięciu w poniższy link: http://www.theskateboardindustry.com/tsi/article.aspx?ID=263 ; Są tam wywiady i artykuły w zasadzie z wszystkimi "szychami" światowego skate biznesu, dotyczące zgubnego wpływu blank’ów na całą kulturę skateboardingu. Nie będę tego streszczał, bo nie ma to sensu, ale skoro was ten temat zainteresował (chyba że ktoś wszedł tu przez przypadek) to zachęcam do lektury. Generalnie sprawa nie jest prosta….:)…heh niezły początek…., ale cóż, rzeczywiscie tak jest. Żadnym wątpliwościom nie podlega to, że fabryki tanich deseczek rozmontowują branżę deskorolkową od samych jej fundamentów. W zasadzie, to w przeciwieństwie do tych prawdziwych firm, blank’i wogóle nie przyczyniają się do rozwoju skateboardingu i powodują że nasza kultura może stać się anonimowa, masowa (w tym negatywnym znaczeniu) i bezkształtna. Poza tym takie blaty są zdecydowanie słabszej jakości, a klon z których są produkowane to jest raczej chiński a nie kanadyjski. "Chiński biznes" czerpie z skateboardingu kożyści, nic nie dając w zamian. Zasada jest prosta: $$$$$$$ mo’ and mo’. W koncu mamy kapitalizm, prawo wolnego rynku, a amerykanie czuwają nad tym by się to przypadkiem nie zmieniło. Z drugiej strony mamy te true school’owe firmy, tworzące kulturę deskorolkową, z pro riderami, filmami, artystami, demami, zawodami, zajawką i…..deckami za ok 60$. Na dodatek po dotarciu do Polski i innych krajów, ich cena jeszcze wzrasta…Tak się składa, że miałem okazję być w Stanach kilka razy, żyć, pracować i oczywiście jeżdzić ne desce. Tam 60$ przy najniższych zarobkach to tak jak dla nas 60PLN, natomiast u nas cena za deck to ok. 180 – 240 PLN z gratisowym papierem;),co powoduje że jest to już zupełnie inna kwota…. Pamiętam że jak za małolata kupiłem sobie deck, to tego samego dnia zaczynałem odkładać do skarbonki na kolejny. Wogóle taki deck to była 1/5 pensji jednego z moich rodziców, co utrudniało przekonanie ich do słuszności tego typu zainwestowania ich kapitału. Dlatego w USA, gdzie skate biznes rozwija się najprężniej, kupowanie bladego decka za 10$ (ok godzina pracy w restauracji na zmywaku, lub siekaniu sałatki) to rzeczywiście bezmyślność i działanie na szkodę skateboardingu – biznesu i kultury. Jednak w Polsce, dzięki takim deskom wielu dzieciaków może wogóle jeździć, rozwijać sie, a nie czekać 2 miesiące aż uzbierają niemałą sumkę na drogi jak na nasze warunki sprzęt. A wiadomo że jak jest zajawka, i można jeździć codziennie, to ogólny poziom rośnie. Poza tym w naszym kraju skateboarding nie jest światową potęgą, ani sportem narodowym, dlatego też dzieciaki śmigające na tanich deckach (pomimo wielu ich negatywnych aspektów), nie przykładają się jakoś znacząco do kryzysu skate biznesu na świecie. Bo jestem tego pewien że każdy z nich wolałby śmigać na desce swojego ulubionego prosa, a nie chińskim wynalazku, gdyby tylko mógł sobie na to pozwolić. Jest jeszcze jedna rzecz, która z jednej strony mnie śmieszy a z drugiej bardzo drażni. Mianowicie Amerykanie, strasznie lubią się rozczulać, łączyć w cierpieniu, żyć symbolami…bo ich to niewiele kosztuje. Tak też jest trochę z tą całą blank aferą. Skoro amerykanie tak wielbią wolność rynku, to chyba zdają sobie sprawę, że " każdy kij ma dwa końce" i w żadnym biznesie nie ma przebacz. Osobiście nie wiem czy jest aż tak potrzebne to ich umartwianie się przyszłością skateboardingu, że niby cała ta kultura ma zniknąć bo pojawiły się masowo sprzedawane substytuty deskorolek? Co to była by za kultura? Po prostu przetrwają najlepsze brandy, które na dodatek urosną jeszcze w siłę, a dodatkowo może wyjdą z rozsądniejszą ofertą cenową… Skate for life blank11.jpg

Published in Felietony

Comments are closed.