Trzecia i jednocześnie ostatnia część wywiadu z Rafałem Wielgusem laureatem Altamont Back to the Roots nareszcie znajduje się przed Wami. Na sam koniec tego pierwszego w historii skateboard.pl wywiadu w formie trylogii, pozostawiliśmy tą część naszej luźnej rozmowy w trasie, w której na tapetę wrzuciliśmy tematy poświęcone biznesom skejtowym w Polsce. Tak się akurat składa, że i w tym przypadku Rafał był jednym z prekursorów tej branży.
Wkład w rozwój naszej rodzimej sceny skate/snow przez ludzi, którzy prowadzą swoje własne biznesy i jednocześnie jeżdżą na deskach jest bardzo ważny i należy o nim pamiętać. Kto lepiej niż my sami wie, co jest dobre, potrzebne i jak ma wyglądać deskorolka/snowboard? Takie marki jak R Denim, Syndrom czy Capitol, które wyszły z inicjatywy Rafała, to kawał deskorolkowej historii, o której powinno się pamiętać. Poza tym, w rozmowie, którą zaraz przeczytacie odnosimy się także do bolączek trapiących nasze środowisko, braku symbiozy w nim oraz tematyki zawsze na czasie, a mianowicie zawodów deskorolkowych.
Zapraszamy do lektury i oczywiście jak w poprzednich przypadkach, czekamy z Rafałem na Wasze pytania, które można zadawać w komentarzach…
Wiktor: Poprzednią część naszej rozmowy zakończyliśmy gorzkim stwierdzeniem faktu o braku symbiozy w środowisku skate/snow. Chciałbym żebyś rozwinął ten temat, co dokładnie masz na myśli. Czy to się tyczy tylko gazet i pracy fotografów, czy ten problem dotyka innych aspektów naszego środowiska?
Rafał: Ci, którzy mają tą świadomość o potrzebie współpracy i zależności, pomimo tego, że nie są wielkimi graczami na rynku, potrafią robić biznes właściwymi dla środowiska narzędziami, to jest ok. Ale umówmy się, że za wieloma wielkimi firmami i dystrybucjami, stoją ludzie, którzy mają to gdzieś, liczy się tylko plus w Excelu, oni robią nie biznes, ale „na tym” biznes 🙂
Wiktor: Można się zdenerwować….
Rafał: Na pewno trzeba się nauczyć mówić nie. Podsumowując, to takie jest właśnie moje zdanie na ten temat. Do pełnego rozwoju na każdym szczeblu tej drabiny i zdrowych relacji potrzebna jest symbioza i poczucie odpowiedzialności za to co się dzieje. Nie da się teraz pracować tymi narzędziami co 10 – 15 lat temu, trzeba zapomnieć o wielu rzeczach.
Wiktor: Uważam, że w pewnym sensie dotyczy to także organizacji imprez. W pierwszej części naszej rozmowy o początkach zajawek deskowych w Polsce wspomniałeś o historycznych zawodach w Pałacu Kultury, dzięki którym skateboarding na dobre zakorzenił się na polskim gruncie. Pokazuje to, że takie imprezy, jak i sama rywalizacja są potrzebne i bez nich rozwój jest spowolniony, a czasem wręcz niemożliwy. Mówię o tym, gdyż mam wrażenie że w Polsce temat zawodów jest trochę tematem tabu, na takiej zasadzie, że: „prawdziwi deskorolkowcy nie muszą się ścigać w zawodach”, wiesz o co mi chodzi, że zawody są dla karierowiczów, w najlepszym przypadku mówi się o nich, że są miejscem spotkań ludzi z całej Polski. Mało kto widzi ich ogromną rolę w promocji i rozwoju samej deskorolki.
Rafał: Czasy się zmieniają, okoliczności i realia też się zmieniają. No cóż, wszystko ewoluuje i nic nie będzie tak jak kiedyś. Całkiem niedawno ktoś powiedział, że skateboarding i snowboarding zmieniły się bezpowrotnie kiedy do gry weszli producenci napojów energetycznych, i nagle szczyle zaczęły dostawać ogromne pieniądze. Skateboarding, który nigdy nie był nazywany sportem, poprzez działania korporacyjne i to, że można na nim zarabiać pieniądze, został niepotrzebnie sprowadzony do wspólnego mianownika „jakiegoś tam” sportu. Jedni powiedzą, że zawodnicy się sprzedają, ale takie są teraz reguły tej gry. Czy myślisz, że marzeniem np. snowboardzisty Wojtka „Gniazdo” Pawlusiaka było zjechanie z kopca w Waterloo? Nie, tylko ma takich sponsorów, którzy takie rzeczy uważają za formę promocji swojej marki. Są kontrakty, które trzeba wypełniać, taki biznes.
Wiktor: Ale powiedz mi jakie jest Twoje zdanie na temat samej idei zawodów.
Rafał: Ja kibicuję każdej inicjatywie, która służy rozwojowi skateboardingu i snowboardingu w Polsce, a taką właśnie formą są zawody. Jeżeli ktoś uważa, że tak nie jest, to po prostu niech nie bierze w nich udziału i niech nie startuje.
Wiktor: No właśnie, ja mam takie wrażenie, że najwięcej do powiedzenia w tym temacie mają Ci, którzy nigdy w nich nie brali udziału lub ich nie organizowali. Ja też nigdy w zawodach nie lubiłem startować ze względu na stres, który niestety mnie demotywował. Zawsze jednak lubiłem przyjeżdżać na nie, żeby spotkać ludzi, których na co dzień się nie widuje, zobaczyć jak kto jeździ i wspólnie poimprezować.
Rafał: Prócz pierwszego, drugiego i trzeciego miejsca, jest też druga strona, która pozwala się spotkać ludziom, wymienić opinie na różne tematy i wreszcie wspólnie pojeździć. Teraz jest tak, że często sponsorzy wymagają obecności na zawodach, ale tak kiedyś nie było, a pomimo tego ludzie jeździli na nie, żeby skonfrontować swoje umiejętności, zobaczyć czy są w stanie skoczyć z tych samych schodów co ktoś inny, lub zrobić takiego raila jak on, sama wygrana nie była najważniejsza. Zawody są potrzebne, bo tak jak mówiłeś, masz w pamięci zawody zorganizowane w Pałacu Kultury, tak teraz dla wielu osób, zwłaszcza z młodszego pokolenia, taką imprezą były zawody w Krakowie Etnies European Open, które też świetnie były zorganizowane. Trzeba się ukłonić i powiedzieć, że tak właśnie zawody powinny wyglądać i o tym się cały czas mówi.
Wiktor: Już jakiś czas temu na skateboard.pl został opublikowany artykuł Kuby Kowalczyka poświęcony potrzebie zorganizowania takich dużych zawodów, w pewnym sensie show, które znów pchnie cały ten grajdoł do przodu, bo zobacz po zawodach w PK, Mentorach i Etniesie, takiej imprezy nie było. Jest natomiast masa lokalnych zawodów.
Rafał: No ale kto się za to weźmie? Czas leci, scena się rozwinęła i sam widzisz, że coraz więcej firm podpiera się wizerunkiem skateboardingu. Zobacz na reklamy Nissana czy Statoila, gdzie samochód zjeżdża po rampie. Umówmy się, ludzie wiedzą, że to pochodzi z ulicy, że to jest ten „core” i to jest opiniotwórcze. Uważam, że teraz takich zawodów nie zrobi żadna firma branżowa, dystrybutor czy stowarzyszenie. To będzie ktoś, komu takie ogromne zawody będą potrzebne do tego, żeby uwiarygodnić swój wizerunek w określonej grupie docelowej, zdobyć prestiż, zwiększyć sprzedaż.
Wiktor: Jeżeli nie masz nic przeciwko, to chciałbym teraz porozmawiać z Tobą o tych biznesach deskorolkowych, o których wspomniałeś wcześniej, bo były to jedne z pierwszych tego typu działalności w Polsce. Opowiedz coś o tym etapie w twoim życiu.
Rafał: Za pierwszy deskorolkowy brand w Polsce uważam firmę Rafała Borkowskiego 360 lub 365, jakoś tak. Zaraz później wraz z moim kolegą Krugerem (Michałem Rejentem) wpadliśmy na taki pomysł, że po co kupować zagraniczne rzeczy, które były w tym czasie bardzo drogie, skoro można zrobić takie same w Polsce i jednocześnie kasę, która się ewentualnie pojawi, zainwestować dalej w rozwój skateboardingu. Wymyśliliśmy sobie wtedy taką firmę odzieżową R denim.
Wiktor: Dobrze ją pamiętam, to były moje pierwsze skejtowe spodnie. R Pure Denim.
Rafał: Nie tylko Twoje (śmiech). Każdy się jakoś przez tą firmę przewinął. Nagle okazało się, że mamy coraz mniej czasu na deskorolkę, ponieważ mieliśmy coraz więcej pracy, biznes się rozrósł i te proporcje zmieniły się całkowicie, to był rok 94. Śmiało mogę powiedzieć, że w 97 roku to był taki moment kiedy bardzo rozwinęliśmy firmę, do tego stopnia, że sami zaczęliśmy sobie tworzyć konkurencję.
Wiktor: Jakie z ciekawości to były brandy?
Rafał: Syndrom, Studio Super Brand, HCA.
Wiktor: Mnie jeszcze interesuje jedna, a konkretnie Capitol, która produkowała deskorolki. To zdaje się była pierwsza deskorolkowa firma?
Rafał: Nie do końca, bo pierwszą taką firmą była Flying Max, którą prowadził jakiś Polak mieszkający w Stanach. On zrobił pierwsze deski, które miały bardzo odważny kształt i pamiętam również, że wówczas sponsorowany przez FM był Piotr Kiełczewski, idol wszystkich małolatów w tamtych czasach. Bardzo się w tym czasie wyróżniał. My natomiast zrobiliśmy to tymi odpowiednimi narzędziami, bo oprócz samego produktu zawsze staraliśmy się zrobić otoczkę do niego. Ta otoczka zawsze robiła więcej niż sam produkt. Duży nacisk kładliśmy na marketing.
Wiktor: A jak wyglądała produkcja decków w tamtym czasie, zdaje się, że to było amerykańskie drewno, jak organizowaliście grafiki?
Rafał: Akurat wśród deskorolkowców, mieliśmy kolegę Pawła Przybyła „Bejbiego”, który jest bardzo płodnym grafikiem i on nam pomagał. Spod ręki Pawła jest większość grafik firmy R, Syndrom i pewnie wielu innych. Na firmę deskorolkową wpadliśmy nieco później niż na ubraniową. W tym czasie także, zajmowaliśmy się dystrybucjami wielu firm, m.in.: Etnies’a, Es’a, Word Industries, Alien Workshop, Element’a, mnóstwo ich było. Za małolata, dwa razy w roku lataliśmy do USA na wszystkie targi i ogarnialiśmy cały ten dystrybucyjny temat.
Wiktor: No to byliście mega ogarniętymi małolatami.
Rafał: No bo zawsze się staraliśmy.
Wiktor: To ile mieliście wtedy lat?
Rafał: Ok. 25-26. Okazało się wtedy, że idziesz na deskorolkę, na którą masz coraz mniej czasu i jako szczyl zarabiasz wielokrotności tego co Twoi rodzice. To było takie trochę dziwne. Docierały do nas sygnały i uszczypywania, że to nie tak powinno wyglądać w tym wieku. Jednak dużo biznesowych rzeczy zaniedbywaliśmy, bo bardziej uważaliśmy się za deskorolkowców niż za biznesmenów. Ale zawsze mieliśmy na pierwszym miejscu rozwój obydwu tych rzeczy. Jak zaczęliśmy się bawić w sponsoring, to on na tamte czasy był naprawdę przez duże S. Dawaliśmy także przykład innym.
Wiktor: To chyba były jedne z pierwszych tego typu akcji w Polsce?
Rafał: No w zasadzie tak. Ale wracając jeszcze do tematu marki Capitol, to aby zrobić deski, wystarczyło na targach podejść z grafikami do odpowiedniego stoiska i wszystko sprowadzało się do tego żeby ustalić cenę i terminy. To były deski z fabryki Acme, która wtedy robiła m.in. dla Alien Workshop. Bardzo żałuję, że nie pozostawiłem sobie żadnej z nich. I tak wyglądała moja przygoda z deskami.
Wiktor: A jak długo ta przygoda trwała i dlaczego się skończyła? Pamiętam, że taka firma w owym czasie była bardzo potrzebna. Po pierwsze dlatego że była polska i wspierała rozwój deskorolki w naszym kraju, a po drugie to miała cenę bardziej dostosowaną do naszych warunków. W tym czasie jak ja chodziłem do skateshopu, to decki kosztowały 250-300 złotych. W tamtych czasach to było warte dużo więcej niż obecnie. Nie było sklepów internetowych, portali aukcyjnych itd. gdzie ktoś z mniej zasobnym portfelem mógł się zaopatrzyć w sprzęt. Złamanie deski w tamtym czasie było nieporównywalnie dużym przekleństwem do obecnych czasów. Dopiero po kliku latach, zanim jeszcze Mini Logo weszły na salony, to można było kupić deski nieco poniżej 200 złotych, jednak ich dobra cena niestety nie do końca szła w parze z dobrą jakością. Gdy pojawiły się Capitole, na których widziałem, że śmiga wiele osób i je sobie chwali, poza tym wyglądały dobrze i miały atrakcyjne grafiki, to jak tylko sobie uskładałem kaskę, to właśnie ten deck kupiłem. Pamiętam że by świetny.
Rafał: Wiesz, to były polskie realia. W cenę desek nie musieliśmy wliczać wielu kosztów, które były gdzie indziej normą .To była cena deski plus nasz zysk. Każda firma może mieć tańsze deski, ale to są firmy, które nie rozdają kart na rynku. Za cały marketing i reklamę trzeba płacić i doliczyć do tej marży.
Wiktor: A pamiętasz ile mieliście grafik?
Rafał: Mieliśmy chyba 2 albo 3 edycje grafik.
Wiktor: Ja najbardziej pamiętam taką z Gołotą.
Rafał: No tak, były także decki z Mają i Stickoramą.
Wiktor: Uważam, że to też był duży krok polskiej deskorolki. Wrażenie robiło to, że się da robić takie rzeczy w Polsce. Poza tym jak zobaczyłem reklamę Capitol w którymś z INFOmagazynów na VHS’ie, gdzie Sticko, Maja i Gutek śmigali na najprawdziwszej poręczy przy schodach to byłem w ciężkim szoku. W tym czasie to było coś, mega zajawa i motywacja. Naprawdę wielki szacunek.
Rafał: Cały czas lubiliśmy wyznaczać sobie nowe cele, osiągać je i iść dalej. Tak jest do tej pory. Kruger realizuje się na wielu płaszczyznach robiąc cały czas nowe rzeczy, bo albo jest pierwszy albo nie bawi się w nie wcale. Ja mam tak samo, najpierw z fotografią, teraz z 360magiem i jak osiągnę swój cel, to wymyślę coś nowego. Chodzi o to, żeby cały czas iść do przodu, pracować ale nie czuć, że jest to praca, żeby mieć z tego wszystkiego przyjemność. W momencie kiedy zacząłem mieć coraz mniej czasu i kosztem pracy zaczęły mi umykać rzeczy ważniejsze, zawsze robię sobie taki porządek i to co jest do odstrzelenia to potrafię odstrzelić. Padło na biznes i sprzedaliśmy sklepy Metropolis i marki odzieżowe. To jest właśnie ta możliwość wyboru, czerpania z tego co się robi dla przyjemności. Jednym z takich celów jest teraz 360mag.pl, ale jak się w tym zrealizuję, to zapewne będę chciał go oddać i próbować spełniać się dalej.
Wiktor: Dzięki za bardzo przyjemną rozmowę i wszystko co zrobiłeś przez te grubo ponad 20 lat dla deskorolki i snowboardu. Ostatnie słowa należą do Ciebie…
Rafał: Pozdrawiam skateboard.pl oraz jego czytelników.
Comments are closed.