Skip to content →

Altamont Back to the Roots – Rafał Wielgus część 2

Zgodnie z zapowiedziami, na ekrany Waszych komputerów trafia druga część wywiadu z Rafałem Wielgusem, wyróżnionym w akcji Altamont Back to the Roots, która w największym skrócie, prezentuje sylwetki osób najbardziej zasłużonych dla rozwoju sceny deskorolkowej w naszym kraju. Nasze spostrzeżenia o ważnej roli jaką odegrał Rafał w skateboardingu, ale też snowboardingu w Polsce, potwierdzają także i Wasze dotychczasowe komentarze, jak i opinie trafiające do naszej redakcji. W czasie rozmowy, jaką udało mi się przeprowadzić gdy złapałem Rafała podróżującego z gór do rodzinnej Warszawy, sporo tematów oscylowało wokół fotografii i mediów, głównie branżowych, ale nie tylko. Myślę, że z pewnością jesteście ciekawi jak swoją przygodę z aparatem fotograficznym zaczynał Rafał Wielgus i jaki ma stosunek do samej fotografii, bez której ani deskorolka, ani snowboard nie wyglądałyby tak jak je teraz widzimy. Poza tym, jeżeli z łezką w oku wspominacie czasy jedynego w swoim rodzaju magazynu "Ślizg", czy też takiej perełki jak "Dos Dedos", to z pewnością ta część rozmowy Was zaciekawi. Natomiast jeżeli te tytuły nic Wam nie mówią, to potraktujcie ją jako przyjemną lekcję "skejtowej" historii i zapytacie starszych kumpli, może tak jak ja, mają jeszcze te gazetki gdzieś w szafie. Przypominamy, że cały czas możecie zadawać pytania, na które odpowiedzi nasz szacowny rozmówca będzie udzielał na bieżąco w komentarzach. Zapraszamy na drugą część wywiadu z Rafałem Wielgusem. "Fotografia i Media" Wiktor: Przechodząc do kolejnego tematu, to opowiedz jak to się stało, że zainteresowałeś się fotografią, i że Twoja pasja stała się sposobem na życie? W tym czasie w zasadzie nie było osób w Polsce, które specjalizowały się w robieniu zdjęć deskorolkowcom i snowboardzistom, a więc przecierałeś szlaki w tym temacie. Poza tym sprzęt i jego możliwości też były inne. Rafał: Miałem takie szczęście, że pochodzę z rodziny fotograficznej. Mój tata był fotografem sportowym, jeździł na MŚ w piłce nożnej, olimpiady itd. Jeżeli chodzi o sprzęt, to po prostu brałem z półki to, co mi akurat było potrzebne, więc tutaj miałem „z górki”. Natomiast sama przygoda z fotografią, zaczęła się od tego, że paradoksalnie miałem do niej wstręt. Wiadomo, że każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej, co docenia się dopiero po jakimś czasie. Mój tata trochę na siłę zabierał mnie na mecze piłkarskie, żeby mi ten świat fotografii pokazać. W czasie meczów, stawiał mnie za bramką i mówił żebym robił zdjęcia. Jako że ja nienawidziłem piłki nożnej, to jednocześnie znienawidziłem fotografię, ale gdzieś to wychowanie i umiejętności pozostały. Kiedy zaczęliśmy jeździć na deskorolce i snowboardzie, to tak jakby naturalnie znów wróciłem do tematu i zacząłem się w to bawić. Ta zabawa po jakimś czasie przerodziła się w pracę. Wiktor: A pamiętasz kiedy zrobiłeś swoje pierwsze fotki? Czy to było wtedy kiedy zaczynałeś jeździć, czy chwilę potem? Rafał: Jak sobie patrzę na swoje pierwsze zdjęcia snowboardowe i deskorolkowe, to było to jakieś rok, półtora roku po tym jak zacząłem jeździć. Wiktor: No to w sumie dość szybko to zaskoczyło. Rafał: Ostatnio ktoś się mnie zapytał o zorganizowanie wystawy, która by mówiła o historii polskiej deskorolki i snowboardingu. Okazało się, że mam w swoim archiwum kilkanaście tysięcy zdjęć i slajdów, których powybieranie zajęłoby mi chyba kilka miesięcy. Materiału byłoby na kilka wystaw. Bardzo bym chciał kiedyś zorganizować taką wystawę, ale to jest masa pracy żeby wybrać z tego wszystkiego to co najlepsze. Wiktor: Myślę, że to by było naprawdę spore wydarzenie zarówno w światku deskorolkowym jak i snowboardowym. Ostatnimi czasy, takie artystyczne akcje, wystawy i wernisaże, spotykają się ze sporym zainteresowaniem środowiska, ale takie podsumowanie całej historii tych zjawisk w Polsce, to byłoby przedsięwzięcie jakiego jeszcze nie widzieliśmy. Rafał: Nie chcę też tego zrobić byle jak. Chciałbym to wtedy także połączyć z wydaniem albumu, bo to wszystko na to zasługuje. Drzwi do pomysłu są otwarte, jednak nie ma obecnie na rynku nikogo, kto chciałby to ze mną zrobić, tak jak ja to widzę. Wiktor: W poprzedniej części naszej rozmowy dotyczącej ogólnie rzecz ujmując początków, wspomniałeś, że jeżeli bym Cię zapytał co wolisz fotografować, to odpowiedziałbyś mi że skateboarding. Zatem teraz pytam się dlaczego tak uważasz? Rafał: W snowboardingu masz pewne warunki atmosferyczne i otoczenia constant, tzn. prawie zawsze jest biały śnieg i niebieskie niebo. Natomiast fotografowanie skateboardingu daje większe możliwości na to, żeby bardziej bawić się w artystę i być troszkę bardziej kreatywnym. Możesz bardziej operować światłem, ale też sama architektura miasta daje większe możliwości. Wiktor: W czasie jednej z imprez snowboardowych rozmawiałem z Markiem Ogniem na temat tego, czy z fotografii o tym profilu można w Polsce „wyżyć”. Wielu młodych fotografów wiąże z tym jakieś nadzieje na przyszłość. Marek odparł krótko, że się nie da. Jak według Ciebie wyglądają te realia w Polsce? Czy potwierdzasz jego słowa? Rafał: Tak, dokładnie tak jest. Zobacz, w tym segmencie rynku wszystko jest wyżyłowane na maksa. Z czego ma gazeta zapłacić fotografowi, skoro jej stawki za reklamę są zmniejszone do minimum. Nic w tym dziwnego, bo gazeta chce się utrzymać i zależy jej na każdym pieniążku jaki przyjdzie. Reklamodawca z kolei chce jak najmniej płacić, co też nie jest dziwne, zatem gazeta utrzymuje się na granicy opłacalności. Jeśli tych pieniążków w gazecie jest mało, to dlaczego ona ma płacić dużo fotografowi, skoro nie ma z czego? No i dlatego wszystko się nie rozwija albo rozwija bardzo powoli. Umówmy się, że to jest pomyłka zapłacić 100 albo 150 złotych za zdjęcie, kiedy koszty jego uzyskania są wielokrotnie większe. Jeżeli ktoś chce być fotografem skejtowym albo snowboardowym, to na pewno nie może wyjść z założenia, że będzie na tym zarabiał. Musi to przede wszystkim czuć, musi chcieć, a dobra fotografia się prędzej czy później sama obroni. Najlepszym takim przykładem jest właśnie Marek Ogień, który ma oko, doskonale wszystko kreuje i komponuje. Kilka osób i firm zwróciło na niego uwagę, ale żeby mógł na tym zarabiać na życie to już nie za bardzo. Inaczej sprawa wygląda, kiedy jesteś związany z firmami jakimiś kontraktami długofalowymi, to wtedy możesz sobie coś zaplanować. Wiktor: Podejrzewałem, że te realia fotografowania w Polsce nie są takie kolorowe, ale specjalnie o to zapytałem, żeby się upewnić i zobrazować to innym. Nie zmienia to faktu, że chyba warto tą drogą podążać. Chociaż wiadomo, że wszystkiego zawsze po znajomości i „za grosze” się robić nie da, bo trzeba z czegoś żyć. Rafał: Zobacz jeszcze na inny przypadek, Wojtek „Wzorowy” Antonów tak samo wydaje gazetę High, jest fotografem i potrafi się postawić na miejscu innego fotografa i wie co jest dla niego ważne. Natomiast to, że wydaje gazetę wynika z tego, że chce pokazać, że się da. Zapewne wszystkie swoje oszczędności i pracę ładuje w ten projekt. Przy okazji inni też mu pomagają i dają swoje zdjęcia, kibicując tej inicjatywie jaką jest High Magazine. Tak samo jest przecież z INFO Andrzeja Skrobańskiego, który wiadomo, że chce jak najlepiej dla skateboardingu i z tego powodu wiele osób swoją pracę dokłada na tyle ile może, żeby ten magazyn był wydawany. Wiadomo natomiast, że ani jedna, ani druga gazeta nie będzie w stanie zapłacić nawet minimalnych stawek za zdjęcia, co jest bardzo przykre, bo to znaczy że ich wydawcy puszczają reklamy za gówniane pieniądze. W tym przypadku trzeba się nauczyć mówić „nie”. Wiktor: Skoro jesteśmy już przy samej czynności robienia zdjęć, to chciałbym Cię zapytać o Twój sprzęt fotograficzny. Kiedyś wracałem z deskorolkowego tripu do Wiednia, w czasie którego towarzyszył nam fotograf Szymon Slopek z Bielska i tak sobie luźno rozmawialiśmy o sprzęcie fotograficznym i fotografach. W tej konwersacji sprzed kilku lat wyszło na to, że jesteś posiadaczem jednego z najlepszych foto sprzętów w tej branży. Wiadomo że sprzęt jest ważny, ale czy jest on najważniejszy i to od niego najwięcej zależy? Rafał: Nie uważam że najwięcej od niego zależy, ale pozwala Ci więcej kreować, zwłaszcza jak masz dobre oświetlenie, bo to światło tworzy fotografię. Natomiast aparat fotograficzny jest potrzebny do realizacji tego co masz w głowie, jest narzędziem pracy. Najpierw trzeba sobie coś wymyślić, a na końcu dopiero nacisnąć przycisk. Wiele osób by to udowodniło, oddając swój sprzęt i biorąc najzwyklejszy aparat z jednym tylko obiektywem. Założę się, że zrobiliby fantastyczne i oryginalne zdjęcia. Fotografia nie polega na ciężkim plecaku, lecz na korzystaniu z wyobraźni. Trzeba jak najwięcej oglądać różnych zdjęć, nie ukrywam też, że inspirować się nimi, próbować je w jakiś sposób nawet powtórzyć (ale nie zerżnąć) aby wyrobić sobie to minimum techniczne i potem dołożyć do tego swoją kreatywność. Dopiero w tym momencie powstaje styl. Jak fotograf ma styl i się wyróżnia to jest zauważany. Natomiast wcale nie uważam, że sprzęt jest najważniejszy, jest tylko narzędziem. Wiktor: Rozmawiałem z kilkoma fotografami i każdy z nich mi mówił, że o ile sprzęt nie jest najważniejszy w fotografii, tylko właśnie zmysł i wyobraźnia, to z pewnością odgrywa on naczelną rolę. Domyślam się, że tylko fotografowie z takim stażem i doświadczeniem jak Ty mogą dojść do takiej refleksji. Rafał: Opowiem Ci taką historię, że pewnego razu pojechałem z Jankiem Kriwolem do Nowego Jorku robić zdjęcia z polskimi deskorolkowcami. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ustaliliśmy sobie z Jankiem kto jaki bierze obiektyw, żeby nie ciągać ze sobą niewiadomo jak wielkiego bagażu. Nagle okazało się, że mam swój aparat i jeden obiektyw 50mm bo się z Jankiem nie dogadaliśmy. Cały wyjazd robiłem zdjęcia tym jednym obiektywem, i musiałem się zmuszać do tego, żeby być na maksa kreatywnym. Uważam że wtedy zrobiłem swoje najlepsze deskorolkowe zdjęcia. Zawsze będę to wspominał i dziękował Jankowi, że się nie dogadaliśmy. Wiktor: Nic dodać nic ująć… Rafał: No pewnie, i to jest najlepszy przykład na to, że trzeba mieć to najpierw w głowie. Potwierdzają to także dzieciaki, które wysyłają nam swoje zdjęcia na 360mag.pl FotoContest, są twórcze i kombinują. Wcale nie maja sprzętu za kilkanaście tysięcy, ale mają wartą miliony swoją wyobraźnię. Wiktor: Na pewno wśród fotografów masz swoich faworytów, kogoś kogo prace jakoś najbardziej trafiają w Twoje gusta, czy to z Polski, czy z zagranicy. Rafał: Wolałbym się wypowiadać o polskich fotografach. No więc z tych fotografów szkoły cyfrowej to bardzo kibicuję i trzymam kciuki za zdjęcia Menela i Ognia. Uważam że są mega kreatywni i używają głowy do robienia zdjęć. Wiktor: Czyli można powiedzieć że ogólnie scena bielska? Jest tam takie niemałe zagłębie fotograficzne, i to właśnie z tych rejonów pochodzi wielu utalentowanych fotografów. Rafał: Dokładnie tak, ale jest jeszcze jedna sprawa odnośnie fotografii. Moją uwagę zawsze przykuwa nie autor, lecz samo zdjęcie. Kiedy oglądam obraz, to dla mnie nie jest do końca istotny autor, ale to co on tworzy. Jeżeli miałbym wymienić taką jedną osobę, która jakoś bardziej wywarła wpływ na moją twórczość, to chyba byłby to Szwed Vincent Skoglund. Wiktor: Tak się dopytywałem o to źródło inspiracji, ponieważ w wielu dziedzinach ma się do czynienia z kimś takim jak guru i zakładam, że nie ominęło to fotografii. Pytam też dlatego, że teraz to Ty dla wielu młodszych fotografów jesteś takim wzorem i pewnie sam kiedyś się na kimś wzorowałeś, uważnie podpatrując jego twórczość. Rafał: Podpatruję cały czas, wszyscy to robią, ale nie wszyscy się chyba do tego przyznają 🙂 Każdy lubi czerpać inspiracje i polepszać swój warsztat. Natomiast nienawidzę zżynania, co jest zasadniczo różną kwestią. Wiktor: A jak się zapatrujesz na fotografię cyfrową i obróbkę zdjęć w Photoshopie? Ty wychowywałeś się przecież w dobie fotografii analogowej. Na ostatnim World Press Photo, niektórzy autorzy zostali nawet zdyskwalifikowani ze względu na zbyt dużą ingerencję cyfrową, zmieniającą rzeczywisty stan. Rafał: Może zacznę tak, że tych fotografów, którzy używają światłomierza i mają w ogóle świadomość co to jest, zostało na rynku naprawdę niewielu 🙂 Często otrzymuję na maila zdjęcia i zapytania, żeby doradzić w jakiejś sprawie. Raz dostałem fajne fotografie, zdzwoniłem się z chłopakiem i on w czasie rozmowy zapytał się mnie, co to jest to ISO w aparacie? A to jest podstawowa zmienna, która obok przesłony i czasu naświetlania wpływa nam na jakość zdjęcia, więc to jest przykład w jaki sposób fotografia cyfrowa może zmienić układ. W dobie fotografii cyfrowej, nie trzeba się już skupiać na aspekcie technicznym, chodzić z zeszytem i kalkulatorem, żeby liczyć chociażby wartości światła, bo masz to wszystko od razu na wyświetlaczu. Możesz od razu skupić się na kadrowaniu, co jest bardzo dużym ułatwieniem oraz oszczędnością czasu i pieniędzy. Nie mam nic przeciwko fotografii cyfrowej, ponieważ ona nadal jest fotografią. Wiktor: A czy Ty często i w jakim stopniu posługujesz się Photoshopem przy obróbce zdjęć? Rafał: Jedną z różnic między fotografia cyfrową a analogową jest to, że nie ma ogniwa w postaci wywoływania filmu. Używając Photoshopa sam wywołujesz te zdjęcia. W laboratorium czekając na odbitki też mogłeś zmienić pewne wartości, jak podbić kontrast czy nasycić pewne barwy. Za taką kosmetyką nie mam nic przeciwko. Sam często operuję na tych parametrach i uważam, że to jest normalna rzecz i takie używanie Photoshopa nie jest żadnym grzechem. To jest to samo co robiliśmy w laboratoriach, tyle że teraz możemy to zrobić sami przed komputerem. Natomiast jestem przeciwnikiem ingerencji typu: „tego zawodnika przesunę 2 metry w tą stronę, niech wygląda jakby leciał wyżej”. Jeśli coś ma wyglądać lepiej, to ja jestem za tym, ale bez wychodzenia poza granice o których wspomniałem. Wiktor: Ja ma też czasem wrażenie, że niektórzy używają Photoshopa, żeby dopiero nadać zdjęciu kształt i charakter. Rafał: Nie lubię jeśli ktoś przesadza z używaniem tego programu, tylko dla poprzesuwania suwaków i nie niesie to za sobą żadnych estetycznych korzyści. Wiadomo, że wszyscy używają tego narzędzia, ponieważ w dzisiejszych czasach nie da się bez niego obejść, natomiast zakres używania Photoshopa powinien mieć wpływ na jakość zdjęcia, a nie na jakiś jego odrealniony wygląd. Wiktor: Nawiązując już konkretnie do fotografowania deskorolki i snowboardu, to z którymi riderami najlepiej Ci się współpracowało? Zakładam, że istnieje pewna korelacja i potrzeba współpracy pomiędzy fotografem, miejscem i riderem, że nie zawsze trudny trik jest gwarancją super zdjęcia. Rafał: Moim zdaniem idealny układ do pracy, to dwóch/trzech skaterów i fotograf. Te osoby się wtedy nawzajem mobilizują i to jest bardzo komfortowe. Bardzo sobie cenię współpracę z tymi, którzy mają także kreatywne podejście do tematu i już wcześniej widzą trik na zdjęciu. Lubię współpracować z profesjonalistami, którzy biorą ze sobą na plan 3 koszulki w różnych kolorach i do otoczenia wybierają tą najwłaściwszą. Zawsze mile będę wspominał współpracę z moim nr 1 czyli Tomkiem Goławskim. Doskonale pracowało mi się również z Tomkiem Ziółkowskim, Stickoramą, Michałem Jurasiem, czy Gutkiem Szymańskim. To są takie samograje i z nimi zdjęcia robią się same. Jeżeli chodzi o snowboard, to bezapelacyjnie Michał Ligocki, z którym nie wiem, czy to ja z nim pracuję, czy on ze mną. Jesteśmy w stanie zrobić materiał do całego wywiadu w 2-3 dni. Wiktor: Jakie imprezy z perspektywy fotografa, dobrze się fotografuje? Ciekaw jestem, czy Twoim zdaniem zdarza się, że organizatorzy biorą pod uwagę ten właśnie aspekt dbając o wygląd samej imprezy. Chodzi mi o takie działania jak np. prowadzi Red Bull, tzn. dyskretny ale jasny w przekazie branding, ciekawa i przemyślana sceneria, plan działania itp. Rafał: No tak, przed tym jak się przystępuje do pracy z niektórymi korporacjami, dostaje się kilkustronicowe wytyczne do tego co jest mile widziane, a co nie. Czasem fantastyczne zdjęcie, które spełnia wszystkie wymagania deskorolkowego zdjęcia, może być odrzucone z jakiegoś tam „błahego” powodu. A propos RedBulla, to akurat bardzo mi się podoba, że jest tam kładziony nacisk na bycie kreatywnym. Wiktor: No tak, ale nie patrząc tylko na imprezy Red Bulla, to jak jest Twoim zdaniem z fotografowaniem imprez? Rafał: Uważam, że fotografowanie na zawodach nie jest w ogóle kreatywne, jest rutyniarskie i nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Nawet będąc na wielkich imprezach i fotografując Tony Hawka, czy Shaun White’a, to po prostu nie była radocha. Wokół siebie masz masę fotografów, każdy chce złapać jak najlepszy kadr i robiąc zdjęcie masz świadomość, że komuś przeszkadzasz, a to nie na tym polega. Dobrze fotografuje się tam, gdzie jest komfort pracy i nie ma nachalnego brandingu, który nigdy nie wpływa fajnie na zdjęcie. Na pewno dobrze pracowało mi się na Town Tourze, bo tam nie ma ciśnienia, fotograf ma wolną rękę w kreowaniu dokumentacji zdjęciowej. Wiktor: Ten styl brandingowy w Polsce pozostawia wiele do życzenia. Raczej panuje styl festynowy na zasadzie im więcej tym lepiej, niż efektowny i efektywny styl umieszczania reklam, które mogą przecież cieszyć oko, jak tylko się do tego przyłoży. Rafał: To nie na tym ma polegać, żeby na imprezie zrobiła się choinka z brandingu. Wtedy to działa w drugą stronę, bo jak coś jest wszędzie, to potem się okazuje, że nigdzie tego nie ma. Na przykład nasza redakcja 360mag.pl wycofała się z imprez gdzie do patronatu medialnego zaprasza się wszystkie media i dopuszczamy tylko te, gdzie patronów z tzw. naszej półki jest co najwyżej dwóch. Wiktor: To się zwłaszcza tyczy imprez streetowych, gdzie ten nacisk na dobre rozwiązania brandingowe jest jeszcze bardziej potrzebny dla zachowania autentyczności przedsięwzięcia. Rafał: Tak mogłoby być, jakby jeden sponsor dawał taki zastrzyk finansowy, który by pozwolił na odpowiednie przygotowanie imprezy od A do Z. Niestety z reguły wygląda to tak, że jest X sponsorów i co za tym idzie małych zastrzyków, no i robi się taki pierdolnik, że się wszyscy z tego śmieją. Z drugiej strony nie dziwi mnie, że każdy z nich chce być widoczny. Musi być tylko pewna selekcja i przygotowanie odpowiednich form. Wiktor: No tak, ale w tym temacie to musi jeszcze sporo wody upłynąć w Wiśle, Odrze i Warcie… Proponuję zatem przejść do kolejnego dość obszernego tematu w Twojej karierze zawodowej, a mianowicie współpracy z prasą i innymi mediami. Wiem, że Twoje działania w tym zakresie sięgają poza środowisko skate/snow, ale chciałbym żebyśmy skupili się na zagadnieniach związanych z nazwijmy to naszą branżą. Jak zaczęła się Twoja współpraca z wydawnictwami na papierze? Rafał: W roku 91 na deskorolkową miejscówkę w Warszawie- Capitol przyszedł człowiek, który powiedział, że chce coś napisać do Gazety Wyborczej o deskorolce. Zawsze chciałem robić jakieś „halo” wokół tego, wiedziałem że to się również przyda, dlatego zgodziłem się na współpracę. Napisałem tekst, dałem zdjęcia i po jakimś czasie zaprosili mnie do GW, której redakcja mieściła się wtedy w przedszkolu. To nie był taki reprezentacyjny budynek jaki ma Agora teraz, za który zdobywa nagrody, tylko cały skład redakcyjny siedział wówczas w piaskownicy 🙂 Nagle pojawiłem się w miejscu, gdzie tak poważny tytuł zaczął się tworzyć i zaproponowano mi prowadzenie rubryki poświęconej deskorolce, czyli „co, gdzie i jak w tym temacie”. Na łamach GW była też publikowana szkoła deski, która w tamtym czasie była rysowana, a nie tak jak obecnie przedstawiana jest w formie sekwencji zdjęć. Siadaliśmy z grafikiem i rysowaliśmy te sekwy. Temat zaskoczył, spodobaliśmy się w redakcji i wraz z Michałem Rejentem, z którym tworzyliśmy ten dział, nagle nam 18-latkom, został zaproponowany wyjazd na Mistrzostwa Świata w skateboardingu, wraz z biletem, opłaconym pobytem i dniówkami. Z dnia na dzień jako gówniarze dostaliśmy wszystko. Po prostu mieliśmy pojechać i zrobić materiał, to było coś. Później po powrocie ukazał się w GW ogromny artykuł prezentujący tą imprezę i samą deskorolkę szerokiej publice. To był początek mojej przygody z prasą i tam właśnie ukazały się moje pierwsze zdjęcia. Wiktor: I jak długa ta Wasza współpraca funkcjonowała? Co działo się później? Rafał: Chwilę to trwało, z tego co pamiętam to przynajmniej rok. Później długo było nic. Po prostu nie było takiej potrzeby, żeby w tym czasie coś takiego się pojawiło. Dopiero w połowie lat 90tych, a dokładnie około roku 94, kiedy w Polsce zaczęły się tworzyć biznesy branżowe, powstawały pierwsze brandy i dystrybucje, to wtedy takie narzędzie mediowe ponownie zaczęło być potrzebne. Przypominam sobie jeszcze, że po GW był taki magazyn Deska- Windsurfing, który był wydawany przez wspomnianego przeze mnie wcześniej Darka Króla, animatora skateboardingu i snowboardingu w Polsce. W pewnym momencie wpadł on na pomysł, żeby wydawać gazetę snowboardową Deska- Snowboarding. Ja mu przy tych pierwszych numerach, które w tym czasie były wydawane wspólnie z edycją windsurfingową, bardzo pomagałem. To był czas, kiedy snowboarding bardzo się rozwijał i Darek wpadł na pomysł wydawania autonomicznego magazynu tylko o snowboardzie. Dostałem wówczas propozycję zostania redaktorem naczelnym, ale ja wolałem robić zdjęcia, niż siedzieć z palcem nad innymi ludźmi. Zarekomendowałem na to stanowisko Czubakę, czyli Szymona Gruszeckiego, który tą gazetę prowadził, a ja tam robiłem zdjęcia. Zatem to była taka moja kolejna poważniejsza przygoda z gazetą. Dalsze drogi Czubaki poszły jak najbardziej w kierunku prasy, więc jako swój start, on też ten tytuł będzie mógł wymienić. Wiktor: Wydaje mi się, że pamiętam ten tytuł na półkach kiosków. A pamiętasz jak długo on się ukazywał? Rafał: Nie wiem dokładnie, ale myślę że ok. 3 lat. Nie potrafię tego jednak zamknąć w konkretne daty. W każdym bądź razie, zaraz później Szymon założył magazyn Dos Dedos. Była duża potrzeba i okoliczności rynku, które opowiadały się za tym, że to się musi udać. Czubaka zebrał grupę ludzi, z Bejbim, czyli Pawłem Przybyłem na czele, który ogarniał to graficznie. Uważam, że tamta ekipa stworzyła coś bardzo kultowego. Pod względem graficznym oraz edytorskim to wszystko się wyróżniało i każdy o tym mówił. Zaskoczeniem dla dużych graczy było to, że nie zrobiły tego rekiny mediowej branży, tylko dzieciaki. Wiktor: Jak Ty się udzielałeś przy tworzeniu Dos Dedos? Rafał: Głównie zdjęciowo, bo nie chciałem się bawić w redakcyjne rzeczy, czasem musiałem, ale zawsze ten czas wolałem poświęcić fotografowaniu. Dos Dedos, to był taki Ślizg, ale w tym znaczeniu, że się zajmował wieloma subkulturami, natomiast były one opisywane przez osoby pochodzące ze źródeł, więc to wszystko było bardzo wiarygodne i opiniotwórcze. Żeby wiedzieć o co chodzi, trzeba było co miesiąc ten Dos Dedos kupować i przeglądać. Wiktor: W międzyczasie, kiedy prowadziłeś firmy (o czym porozmawiamy później), z tego co mi wiadomo, to miałeś dość długą przygodę z właśnie magazynem Ślizg, w którym zajmowałeś się działami poświęconymi deskorolce i snowboardowi. Dla mnie ten magazyn w początkach przygody z deskorolką był jedynym z głównych źródeł informacji i inspiracji. Dostęp do Internetu był sporadyczny, a w nim też zbyt wiele materiałów o deskorolce nie było. Poza tym czasem oglądnęło się film z zagranicy i tyle. Reszta wiedzy to znajomi, którzy podobnie jak ja czerpali informację z tych samych źródeł, bo jeszcze w tym czasie się zbyt wiele nie podróżowało. Ślizg jaki był taki był, ale w swoim czasie był magazynem opiniotwórczym, miał swój klimat i urok. Magia tych czasów polegała też na tym, że tych informacji było tak niewiele. Jak w ogóle ta gazeta powstała i na jakich zasadach funkcjonowała? Rafał: Początki „Ślizgu” były takie, że jeździł z nami Franek Toeplitz, syn Krzysztofa Teodora Toeplitza znanego pisarza, publicysty i wydawcy. Pewnego razu Franek powiedział, że dziś rano udało mu się namówić tatę na gazetę deskorolkową. Wiedział, że ja robię zdjęcia i zapytał się mnie o zdanie na ten temat i czy robić gazetę. Ja mu odpowiedziałem: pewnie że robić! Franek był małolatem i nawet jak miał przekonywujące argumenty to nie był wiarygodny, także pierwsze numery były tworzone narzędziami ludzi przypadkowych i „Ślizg” swojego profilu nie mógł odnaleźć. Uważam, że nigdy go nie odnalazł, bo ekipa grafików była ta sama co robiła inne tytuły, części dziennikarzy po prostu poszerzono zakres obowiązków. Ta gazeta była też rozprofilowana na wiele dziedzin, bo takie były realia tamtejszych czasów i tak musiało być. Skateboarding i snowboarding były w tej gazecie przez jakiś czas, tylko dlatego, że był on bardzo modny. Należy pamiętać, że „Ślizg” był także gazetą rolkową, a pod koniec swojej działalności gazetą głównie hiphopową. Wiktor: Pamiętam taki jeden numer, który był poświęcony tylko snowboardingowi. Oczywiście przeczytałem go od deski do deski, ale byłem wtedy bardzo niezadowolony, bo żeby zobaczyć nowe skejtowe zdjęcie, musiałem czekać do kolejnego numeru. Jednak pomimo wielu niedoskonałości, o których tutaj wspominamy, to uważam że ten tytuł odegrał naprawdę dużą rolę w kreowaniu świadomości ludzi z mojego rocznika. Paradoksem było to, że z jednej strony mieliśmy informację na temat tego co się dzieje, co zaliczam na plus, z drugiej strony, skejt = alien/hiphopowiec w kapturze i nikt poza tym stylem i wizerunkiem nic nie widział i nie wiedział, że nie do końca tak jest. Mimo wszystko człowiek poznawał jakieś nowości ze świata kultury młodzieżowej związanej mniej lub bardziej z deskorolką. Ja tak właśnie zafascynowałem się snowboardingiem i ogólnie całą kulturą hiphopową. Rafał: Dlatego tak było, że my nie mieliśmy takiego wpływu na tą gazetę jaki chcieliśmy mieć. Przy tworzeniu tego magazynu brało udział zbyt wielu ludzi, którzy w cudzysłowiu chcieli dobrze i wyszło na tyle dobrze co widzimy, ale jak na tamte czasy, to uważam że było zajebiście. Wiktor: Powiedziałeś, że pisałeś też artykuły w czasie współpracy z GW i z tego co pamiętam to w Ślizgu też się tym zajmowałeś. Jak Ty jako fotograf podchodzisz do tego typu pracy? Rafał: Owszem pisałem, ale powiem Ci że niechętnie. To jest niezwykle pracochłonne i szkoda mi było czasu, zawsze wolałem go poświęcić na robienie zdjęć. Nie miał wtedy kto tego robić, więc ja pisałem, ale nie ukrywam, że wiele tekstów napisałem na odwal się, czasem w ogóle nie były podpisywane, lub wymyślałem jakieś fikcyjne nazwiska. Zdarzało się, że jak chciałem rzeczywiście o czymś napisać i miałem wenę, to wtedy w porządku, pisałem chętnie. Wiktor: Rozumiem, że w takim razie było to trochę tak jakby na doczepkę. Rafał: Dokładnie, tak jak powiedziałem nikt inny tego nie robił. Po pierwsze dlatego, że nie było za to kasy, a po drugie, dlatego że nikomu innemu nie chciało się tego robić. A jakoś te zdjęcia trzeba było tekstem oprawić, zwłaszcza w magazynach. Wiktor: Czy poza tym o czym dotychczas wspomniałeś, były jeszcze jakieś media i projekty, w których brałeś udział i które z jakiś powodów pamiętasz? Rafał: No tak, ale to był szereg gazet, z którymi w mniejszym lub większym zakresie współpracowałem, w zasadzie przewinąłem się przez większość branżowych tytułów. Nie jestem związany z żadnym wydawnictwem na stałe, ponieważ ich pozycja nie jest pewna na rynku. Bycie fotografem w gazecie, nawet jedynym, nie jest jakimś źródłem dochodu, które zapewni Ci minimalny byt. Jeżeli ktoś myśli, że jest w stanie się utrzymać z fotografii deskorolkowej i snowboardowej publikując w gazetach, to jest w wielkim błędzie. Ja akurat miałem tą możliwość pracować dla kilku korporacji i to są już jakieś cyfry, ale nie jest to praca miesiąc w miesiąc. Wiktor: Jako takie podsumowanie tej części rozmowy i jako zapowiedź ostatniej, chciałem się Ciebie jeszcze zapytać o Twoje działania w kierunku stworzenia swojego tytułu wydawanego na papierze pod szyldem dobrze znanego portalu 360mag. Pamiętam, że stworzyliście 2 pierwsze wydania w formie elektronicznej, a potem temat umilkł. Czy będziecie do tematu gazety jeszcze wracać? Rafał: Bardzo chcielibyśmy to zrobić, ale dlatego jej nie robimy, ponieważ 360mag i Internet są barometrem rynku. My wiemy, kto wykazuje zainteresowanie, kto z nami jak rozmawia, komunikuje się, reklamuje itd. Ale sorry, to jest za mało, żeby stworzyć ten kolejny produkt. Nie chcemy stracić, bo żebyśmy my coś zrobili, to inni muszą też dać coś od siebie. Każdy patrzy na swoje interesy przez pryzmat siebie, każdy ma swoje racje, my to rozumiemy. Ja bardzo chętnie zrobię gazetę, jeżeli będzie grupa osób, która powie OK, robimy i kibicujemy Tobie, jesteśmy z Tobą przez tyle i tyle, wówczas wiele da się zrobić. Przecież Andrzej z Info tak samo, jeżeli nie miałby zielonego światła od graczy na rynku, to też by nie wystartował. Musi być ta symbioza i świadomość odpowiedzialności, że wszyscy jesteśmy sobie potrzebni. Jeżeli tak nie będzie, to będzie tak jak teraz, że każdy robi tylko to, co jest mu potrzebne do realizacji swojego wąskiego celu. To blokuje rozwój, ale jednocześnie pokazuje komu zależy, a komu nie zależy. Podobnie jak poprzednim razem, zachęcam do zadawania pytań Rafałowi, na które w miarę możliwości będzie udzielał odpowiedzi w komentarzach poniżej. Tym samym przed nami pozostała jeszcze jedna część rozmowy, która na tzw. „deser” będzie dotyczyła skejtowych biznesów w Polsce i realiów z nimi związanych. Dowiecie się także czegoś więcej na temat autorskiego portalu Rafała, czyli 360mag’u. Poza tym, jeżeli pamiętacie taką firmę jak chociażby Capitol lub nic Wam ona nie mówi, to tym bardziej powinniście przeczytać trzecią, ostatnią część wywiadu z Rafałem Wielgusem, która już w najbliższym czasie zagości na łamach skateboard.pl. Na koniec pozostawiłem małą anegdotkę, która dotyczy sekwencji zdjęć Rafała (poniżej), które można było zobaczyć w 1997 roku, w nieistniejącym już magazynie Ślizg. Piszę to dlatego, że bardzo się identyfikuję z tymi fotkami i miały duży wpływ na moją dalszą przygodę z deską. Przede wszystkim zrozumiałem, że deskorolka to nie przelewki i daje ona ogromne możliwości. Moje ollie w tym czasie wystarczało na pokonywanie nierówności terenu, nie większych niż krawężnik, co i tak nieraz kończyło się ostrym dzwonem. Krzysiek Gosiewski, którego widzimy na tych zdjęciach pokazał, że skakać można o wiele wyżej i mam jeszcze sporo do zrobienia w tym temacie. Pamiętam, że brałem tą gazetkę ze sobą na deskę i studiowałem kolejno wszystkie etapy tej ewolucji, żeby chociaż przeskoczyć butelkę, bo już nawet nie myślałem o takim betonowym kolosie, z którą Krzysiek radził sobie bez żadnych problemów i to z dużym zapasem. Ahhh, to były piękne czasy… Rozmowę przeprowadził WiktorS.

Published in Felietony Wydarzenia

Comments are closed.