Skip to content →

Altamont Back to the Roots – Rafał Wielgus

Po prawie 3 miesiącach przerwy, wracamy z serią wywiadów z cyklu Altamont Back to the Roots. Akcji prezentującej postacie, które przyczyniają się do rozwoju skateboardingu w Polsce i dbają o prawdziwe zrozumienie tego zjawiska. Tym razem, nasze ścieżki w poszukiwaniu tych osób zaprowadziły nas do nieprzeciętnej postaci, która towarzyszy deskorolce w naszym kraju od samych jej początków i ma niebagatelny wpływ na to, jak bardzo ona ewoluowała – od zwyczajnej dziecięcej zabawy, po niezwykle barwne, kreatywne i liczne środowisko deskorolkowców – swoistą subkulturę. Rafał Wielgus, bo o nim właśnie mowa, to w naszym odczuciu człowiek encyklopedia, jeżeli chodzi o deskorolkę w Polsce, ale nie tylko, bo jednocześnie tyczy się to także snowboardingu. Jego wiedza, doświadczenie i zajawka naprawdę zasługują na uwagę i wyróżnienie. Nie ważne czy jeździ na desce, tworzy magazyny, produkuje deski i ciuchy, czy też podróżuje i robi zdjęcia, a także wiele innych rzeczy, to zawsze stara się je wykonywać najlepiej jak potrafi, na pierwszym miejscu stawiając czerpanie z nich przyjemności. Rafał stawia sobie cel, osiąga go i idzie dalej. Tak się też składa, że w wielu przypadkach jego działania mają charakter pionierski i zasługują na uwagę, jak chociażby zapoczątkowanie w Polsce zjawiska fotografii deskorolkowej i snowboardowej, oraz jej rozwój do obecnej postaci. Zapraszamy do przeczytania pierwszej części wywiadu z Rafałem, którego udało mi się złapać w Krakowie, kiedy podróżował z gór do Warszawy. Planowana godzinna rozmowa przy kawie, przerodziła się w kilkugodzinną pogawędkę, aż skończyła się bateria w dyktafonie. Na pierwszy ogień proponujemy zapis naszej luźnej rozmowy w części poświęconej początkom deskorolki i snowbordu oraz zagadnieniom związanym ze sceną i środowiskiem skate/snow. W najbliższych tygodniach będziemy prezentować kolejne dwie odsłony tej interesującej konwersacji, na której wpływ mogą mieć także Wasze pytania do Rafała, o czym przeczytacie poniżej. POCZĄTKI – SCENA – ŚRODOWISKO Wiktor: Każda historia ma swój początek, Twoja przygoda z deską zapewne też. Pamiętasz jak to się zaczęło? Rafał: Trudno to wszystko zapiąć w kalendarz, ale pamiętam takie jedno wydarzenie, że na komunię dostałem 2 deskorolki. Można powiedzieć, że to był taki znak od Boga Wiktor: A kiedy to było? Rafał: No jak to kiedy? Jak miałem osiem lat, wtedy dzieciaki mają komunię. Wiktor: I jaka to była deskorolka? Rafał: To była taka deska plastikowa i traktowałem ją bardziej jako zabawkę. W 1981 roku trudno wymagać żeby nawet „tajwany” były dostępne, bo one pojawiły się znacznie później, gdzieś pod koniec lat 80tych. Wiktor: To podejrzewam, że byłeś jednym z pierwszych dzieciaków, które dostały deskę na komunię. Rafał: To był taki początek, który zapadł mi w pamięć. Później jak pojawiły się owe „tajwany”, to każdy kto chciał mieć z deskorolką coś wspólnego, to też je obowiązkowo musiał mieć. Nikt wtedy nie myślał, że jazda na desce będzie później częścią subkultury, bo była to codzienna zabawka jak rower lub piłka. Jednak przez to, że było to inne, pewne nowum, to każdy wolał deskorolkę. Wiktor: „Tajwany”, czyli chodzi o te kolorowe szerokie deski z plastikowymi sliderami pod spodem, prawda? Rafał: Tak, pamiętam, że jak się tylko zaczęły pojawiać w sklepach, to co prawda były nieprofesjonalne i miały słabe łożyska oraz kółka, ale traki i deska zostawały, i z nimi można było już coś zrobić. Wiktor: I jak to się dalej rozwijało? Lata 80te w Polsce to raczej nie był czas sprzyjający rozwojowi skateboardingu, skąd się jeszcze brała wśród małolatów zajawka na to? Rafał: Pamiętam, że takim kolejnym faktem, który zapadł mi w pamięć i ludziom mojej daty, to był film „Akademia Policyjna 4”. Potem był jeszcze „Powrót do przyszłości” z Michaelem J Foxem oraz „Gleaming the Cube” z Christianem Slaterem. To były takie 3 filmy, w których można było zobaczyć, że na desce się nie jeździ tylko na kolanie, że to nie jest zabawka, ani prezent do zapychania gęby dzieciom, tylko że kółka w desce się naprawdę kręcą i można się z nią utrzymywać w powietrzu. To było coś więcej i coraz bardziej zaczęło zastanawiać. Każdy na własną rękę próbował rozgryźć tę zagadkę i nauczyć się ollie. Każdy robił to swoimi sposobami, bo nie było się od kogo nauczyć, czy czerpać inspirację. W tym czasie nie było czegoś takiego, że jak wychodziłeś na ulicę, to widziałeś masę dzieciaków, które jeżdżą na deskorolce. Jak kogoś zobaczyłeś na desce, na mieście, to się do niego od razu podbiegało i od tego momentu jeździło się razem, wymieniało informacjami. W ten sposób okazało się, że w Warszawie jest spora grupa osób, które jeżdżą na deskorolce i zostały tym zafascynowane w jednym momencie, a które się wcześniej nie znały. Wiktor: Rozumiem, że wtedy wszyscy trzymali się razem, wspólnie spędzali czas i nie było nawet mowy o żadnych podziałach? Rafał: Ja właśnie zawsze robię wielkie oczy, jak ktoś mi mówi o podziałach, czy to jest w deskorolce czy w snowboardzie. Do dzisiaj słyszę pytania, czy Bielsko nadal nie lubi Warszawy i wzajemnie? Ja robię wielkie oczy i pytam się, a kiedy tak było? Zawsze jakieś antagonizmy mogły się tworzyć, ale ktoś, kto chciał jeździć i podnosić swoje umiejętności, to omijał takie rzeczy i w ogóle to do niego nie dochodziło. Wiktor: Ok, zostawmy ten temat i opowiadaj jak to było dalej z tymi początkami deskorolki i sprzętem w Warszawie, w której się wychowywałeś. Czy był w tym czasie ktoś, kto się w jakiś sposób wyróżniał, o kim warto wspomnieć? Rafał: Pamiętam taki czas, że nie było w WWA żadnego skate shopu, ale zaczęły się u ludzi pojawiać wyprofilowane deski, jakieś lepsze trucki, kółka itd. Oprócz tego, że widziało się jak wygląda deskorolka na filmach fabularnych, o których wspomniałem, to można było z bliska zobaczyć i wyrobić sobie zdanie na ten temat. Towarzystwo robiło się coraz bardziej świadome i wiedziało jaki musi być ten sprzęt. Niesamowite i bardzo przyjemne było to, że przez cały czas było to poznawanie tego tematu na własnej skórze. To dawało taką podwójną radość. Zaopatrzenie w sprzęt nie wyglądało tak jak teraz, że idzie się do sklepu i staje się przed dylematem: jakiej firmy koła wybrać? Kiedy pojawiły się normalne możliwości wyjazdu za granicę, to wszystko zaczęło się rozkręcać. W pewnym momencie (to był chyba rok 89 lub 90), pojawiła się taka osoba jak Darek Król. Niewiele osób to docenia, ale on był zasłużonym animatorem sportów deskowych w Polsce. Pamiętam jak opowiadał, że jak się pojawił na Kasprowym z deską snowboardową to był Mr. Popular i wszyscy go wytykali palcami. Darek Król, pochodził ze środowiska windsurfingowego i on miał pierwszy skateshop. Wiktor: I to był pierwszy skate shop w Warszawie? Jak w tym czasie wyglądał taki sklep? Rafał: Słuchaj, to był nawet pierwszy skateshop w Polsce, gdzie można było dostać profilowane deski i resztę sprzętu w miarę możliwości jak na tamte czasy. Sklep nie pamiętam jak się nazywał, ale wszyscy nazywali go Grzybki, mieścił się na Pradze. Darkowi bardzo zależało na rozwoju skateboardingu i to był bardzo pozytywny człowiek. Darek w tym czasie zrobił także wypożyczalnię filmów deskorolkowych, a nawet klub. Dla dzieciaków to był szał, bo było miejsce gdzie życie deskorolkowe tętniło. Każdy wiedział, że jak się pójdzie w ciemno do Grzybków, to kogoś tam się spotka, pozna i czegoś nowego dowie. Wiktor: Czy Ty do tego klubu należałeś? Rafał: To był bardziej taki klub, do którego przynależność powodowała, że można było wypożyczać kasety z filmami deskorolkowymi, ale też jeździć w skateparku, który wybudował ów właściciel Grzybków. Tak jak wspomniałem, on był niesamowitym animatorem i właśnie w tym skateparku zorganizował pierwsze zawody. Wiktor: Czyli to były pierwsze zawody w Warszawie i pewnie jednocześnie pierwsze deskorolkowe zawody w Polsce? Rafał: Dokładnie, to był taki ogromny kop dla sceny warszawskiej, co też udzieliło się szerzej na całą Polskę. Nagle okazało się, że jest wiele miejsc do jazdy w Warszawie. To się może wydawać dziwne, ale wtedy nikt nie doceniał miejscówki KC. To był czas transformacji dawnego gmachu KC PZPR w Giełdę Papierów Wartościowych i nagle się okazało, że mamy w centrum miasta marmurowy „skatepark” z murkami, lunch rampami i minirampami, które tam poustawialiśmy. Wiktor: No właśnie, a czy pamiętasz nazwiska kumpli z początków jazdy na desce? Rafał: Oczywiście, tak na szybko to: Paweł Gorczyca, Perez, Plastek, Dorian Ciągliński, który też na snowboardzie się udzielał, dalej Robsonik, Borek, Wodzik, Douglas, czyli Marcin Brzuchalski, Arek Stępień, Marcin „Maja” Majewski, Michał Rejent a.k.a. Kruger, mógłbym tak wymieniać długo. Wiktor: No tak, o Grzybkach też wspominał mi w wywiadzie Marcin Jaskulski z Kamuflage’u. Zdaje się, że później powstał legendarny skate shop na Smolnej, kiedy to było i czym on się tak wsławił? Rafał: Zaraz potem po tych Grzybkach, otworzył się właśnie skateshop na Smolnej, który był filią sieci sklepów ze Skandynawii Street Style. Jego zaopatrzenie w sprzęt było więcej niż „dobre” i to był pierwszy prawdziwy skateshop w Polsce. Wiktor: Czy to można porównać z tym, co teraz jest dostępne w skateshopach? Rafał: W wielu przypadkach był nawet lepszy i to był niesamowity skok. Nawet jak ktoś chciał zrobić konkurencję dla tego sklepu, to nie miał żadnych szans, nie było takiej opcji. W tym czasie nie było żadnej dystrybucji, czy czegoś w tym rodzaju. Wiele osób na ten czas datuje swój początek przygody z deskorolką. W przeciwieństwie do Grzybków gdzie był asortyment jednej lub dwóch firm deskorolkowych, to tam było dosłownie wszystko, co w tym czasie widzieliśmy na filmach. Zresztą Grzybki dość szybko się zamknęły, tzn. nie do końca, bo zostały przeniesione do centrum, ale już jako sklep sportowy. Nagle okazało się, że skateboarding to nie jest tylko Warszawa, bo w weekendy przyjeżdżali tam na zakupy ludzie z całej Polski i zaraz potem szli na drugą stronę ulicy jeździć pod KC, bo to było zaraz na przeciwko sklepu. Okazało się też, że są inne triki. Z ludźmi, których w tym czasie poznałem utrzymuję kontakty do dziś. Wiktor: Kto w tym czasie do Was przyjeżdżał? Rafał: Pamiętam Adama Kalibabskiego z Koszalina, Andrzeja Skrobańskiego i Kaczora, czyli Artura Wojtanię ze Szczecina. Pamiętam także Winiego z firmy Guru Gomez, który w jednym ze swoich kawałków rymuje, że jest starym skejtem, co ja muszę potwierdzić. Pamiętam też chłopaków z Lublina, Częstochowy, Poznania. Mieliśmy ten plus, że mając skateshop na Smolnej, to cała Polska przyjeżdżała do nas. Wiktor: Jeżeli chodzi o towarzystwo, to w zasadzie był pełen rozrzut: północ-południe, wschód-zachód. Rafał: Z czasem okazało się, że weekendy czy wakacje można było spędzać w innych miastach nocując u siebie. Zaczęła się tworzyć scena deskorolkowa z prawdziwego zdarzenia. Wiktor: A jak w tych czasach wyglądała komunikacja między Wami. Teraz wiadomo, jest Internet, są telefony komórkowe itd. Rafał: Teraz dzieciakom trudno w to uwierzyć, że kiedyś nie było telefonów komórkowych. Wiktor: Dobrze te czasy pamiętam, kiedy to nie raz czekałem na kogoś po kilka godzin na miejscówce, bo nie było jak się z nim skontaktować… Rafał: Czas wtedy inaczej płynął. Można też było być nieodpowiedzialnym. Nie było pracy, obowiązków, swoich własnych rodzin, życie było takie beztroskie. Jak ktoś się spóźnił godzinę, to Ty po prostu godzinę dłużej skakałeś na krawężniku. Jeżeli też przyszedłeś po kogoś, a on np. nie wrócił jeszcze ze szkoły, to też nie dostawałeś pierdolca, tylko czekałeś spokojnie na niego trenując nowe tricki. To był właśnie urok tamtego okresu. Wiadomo, że nikt w Polsce, nawet w jednej setnej nie prezentował takiego poziomu jak na filmach. Konkretnym trikiem, było puszczanie iskier z taila tak jak w „Akademii Policyjnej”. Wiktor: A jak to było w tym czasie z filmami stricte deskorolkowymi i dostępem do nich? Rafał: Jeżeli się jakiś film pojawiał, to mieli go wszyscy. Nie było wyjścia na deskę, żeby przed nie obejrzeć filmu. Z reguły to było tak, że przed samym wyjściem na deskę oglądało się film, a potem jak się jeszcze szło po kumpla, to oglądało się go jeszcze raz. Wiktor: To w zasadzie się niewiele zmieniło w tym temacie, tylko że tych filmów wtedy na pewno nie było tak dużo jak teraz. Rafał: No tak, w tym czasie to jeden film katowało się pół roku… Wiktor: Z tego co dobrze pamiętam, to w tym czasie odbyły się zawody w Pałacu Kultury, które odbiły się szerokim echem. Pomimo tego, że byłem wtedy mega szczylem to mam w pamięci migawki tego wydarzenia w TV. Zaraz po tym, jednym rzędem całe osiedle jeździło na modnych w tym czasie wąskich, plastikowych deskach z czarnymi kołami z gumy. Przygotowanie takiej imprezy, jak ta w Pałacu, to w tym czasie było nie lada przedsięwzięcie. Kto się tym zajmował, pamiętasz może? Rafał: Zawody w Pałacu były zorganizowane z inicjatywy właściciela skateshopu na Smolnej. Przez to, że deskorolka była takim novum, to kolejnym z animatorów był człowiek o nazwisku Piłatowicz, który prowadził program TV „Sami o Sobie”. Był on jednocześnie redaktorem gazety „Juppi”, która też zaczęła skateboarding przemycać na swoje łamy, oczywiście pokazując go bardziej jako formę zabawy. Oni połączyli swoje siły i w 1991 roku zostały zorganizowane pierwsze międzynarodowe zawody w skateboardingu. Były one przygotowane naprawdę od linijki: perfekcyjna nawierzchnia, przeszkody i widownia. To była impreza na taką skalę, że nawet dziś nie wiem, czy ktoś byłby w stanie przygotować takie show i zrobić takie halo wokół niego. Jeździły tam wówczas takie sławy jak Ryan Monihan, Tomi Toiminen, czy Curtis McCann. Wtedy nastąpiło pierdolnięcie. Imprezą bardzo zainteresowała się telewizja publiczna i poświęciła jej sporo czasu, a do Polski przyjechał nawet Rodney Mullen. Wszystko ruszyło pełną parą. Wiktor: Ciekaw jestem kto z Polaków brał udział w tych zawodach. Jak to było z możliwością startowania w nich? Rafał: To były otwarte zawody i każdy mógł wziąć udział w eliminacjach. Z osób, które weszły do finału to był Arek Stępień, pierwszy pro że tak powiem, który był w tym czasie  sponsorowany przez Powella. Arek miał dobre wyczucie deski i nie bał się. Streetem w tym czasie nie były murki, ale skoki ze schodów z grabami. Robiło się to, co widzieliśmy na filmach, a żeby można było pójść z trikami trochę do przodu, to ta wyobraźnia musiała się wytworzyć. No więc Arek Stępień był taką perełką na tych zawodach, ale jeździli także: Marek Stefaniak, Rafał Małek, Douglas, Rafał Borkowski, Dorian Ciągliński, Kacper Drofiak i Perez. Wiktor: Ci skaterzy, którzy zaczynali w tych czasach jeździć na desce na pewno pamiętają też polski akcent w Transworldzie, ale młodsi już niekoniecznie. Jak to się stało, że doszło do takiego wydarzenia? Rafał: Pamiętam taką sytuację, jak na zaproszenie sklepu Na Smolnej przyjechał Transworld Skateboarding. Wyglądało to tak, że jeździliśmy sobie pod Capitolem i nagle podszedł do nas gość, i przedstawił się jako Miki Vuckovich. W tym momencie żarty się skończyły i „strach” było jeździć, bo on fotografował najlepszych skaterów świata. Miki zrobił całkiem obszerny materiał o Polsce, i to był rok 1993. Na okładce Transworlda Danny Way, a w środku zdjęcie Douglasa, Pereza i moje. Jesteś sobie w stanie wyobrazić jakie to było podniecenie. Bierzesz sobie do ręki taką gazetę a w środku Ty. Wiktor: No to musiało być naprawdę coś, ale powiem Ci, że nawet robiąc taką lokalną retrospekcję z Krakowa, jak i po rozmowach z różnymi osobami, to właśnie zauważyłem, że lata 1991-93 były przełomowe w historii polskiej deskorolki. W tym czasie bardzo wiele osób zaczęło jeździć na desce. Rafał: To samo tyczy się snowboardingu w Polsce, to był podobny okres. Wiktor: No właśnie, bo to jest Twoja druga pasja, której też się poświęciłeś, czyli jazda na snowboardzie. Czy wielu deskorolkowców w tym czasie próbowało tak jak Ty swoich sił również na snowboardzie, jak to było na początku tworzenia się tej sceny? Rafał: Tak, na snowboardzie zacząłem jeździć dlatego, że to było takie naturalne przejście z deskorolki na sezon zimowy, bo kryte miejscówki były tylko jeśli je sobie znalazłeś. Śmiało mogę powiedzieć, że freestyleowa scena snowboardowa Polski, jak tak się rozmawia z różnymi ludźmi (jak kogoś urażę to zwracam honor), pochodziła właśnie z warszawskiego środowiska deskorolkowców, które jeździło w najbliższe sobie góry, czyli do Szczyrku. Tam właśnie próbowaliśmy robić podobne ewolucje do tych jak na deskorolce, tyle że na śniegu, takie jak chociażby rozmaite graby. Ale jak dla mnie to przygoda ze snowboardingiem zaczęła się równo z deskorolką za sprawą kolegi Pawła Gorczycy, który mnie na to namówił. Sezon później okazało się, że zimowy czas podobnie jak ja, gospodaruje sobie wielu deskorolkowców z Warszawy i nie tylko. Jeździliśmy wówczas do Bielska, gdzie z czasem zaczęli pojawiać się: Herman ze swoją lokalną ekipą, m.in braćmi Starowiczami, czy Grzegorzem i Wojtkiem Pająkiem. Podsumowując, to ta scena freestylowa snowboardu na pewno powstała w Szczyrku. Każdy sukces ma wielu ojców, ale każdy ze starych snowboardzistów wskaże te same osoby, które jako pierwsze przecierały szlaki. Na pewno to była Warszawa i Bielsko. Wiktor: Czyli rozumiem, że snowboarding odegrał bardzo duże znaczenie w Twoim życiu, a poznałeś go dzięki deskorolce, zgadza się? Rafał: Dokładnie tak. Ale ze względu na to, że bardziej lubię spokój, czyli góry, niż gwar miasta, to snowboarding bardziej mi pasował. Na szczęście nie musiałem nigdy wybierać, ponieważ w lato była deskorolka a w zimę snowboard. Kiedy w tym wszystkim pojawiła się praca to było łatwiej dokonać wyboru, a jako że chodziło o podróżowanie, które bardzo lubię, to było ono w tym czasie bardziej związane ze snowboardingiem. Natomiast jeśli byś mnie zapytał co wolę fotografować, to bym Ci odpowiedział, że skateboarding. Wiktor: Jak wspominasz te początki jazdy na desce, zarówno po śniegu jak i betonie? Wiem też, że dopadły Cię groźne kontuzje kolana, które pewnie pokrzyżowały trochę Twoje plany i uniemożliwiły pełen progres. Rafał: Powiem tak, że nadal mam taką samą przyjemność z jazdy jak 15 lat temu, tyle że teraz odczuwam ją robiąc rock and rolla na minirampie, albo jakiegoś prostego bs lipa na snowboardzie. Żeby mieć przyjemność z jazdy nie trzeba robić nie wiadomo jak trudnych trików, tylko trzeba to lubić. Zawsze tak będzie jeżeli na pierwszym miejscu będzie stawiało się przyjemność a nie rywalizację, i zachowa się do tego zdrowe podejście. Ci starsi, którzy dalej jeżdżą na deskorolce czy snowboardzie wciąż to robią, ponieważ właśnie takie mają nastawienie. Wielu młodych zapomina o tej zabawie, co innego jak mają starszych znajomych, którzy dają im przykład, wtedy to wygląda inaczej. W Bielsku jest np. taki Mysza i taką pozytywną osobą i jednocześnie dobrym przykładem dla niego jest Aram, dlatego chłopaczek na pewno długo pojeździ. To samo jest z Gajosem, czyli Grześkiem Gajkowskim, gdzie już widać, że kilku młodych snowboardzistów pozytywnie nakręconych przez niego, nie przestanie jeździć przez długie lata. Ten właściwy przykład musi istnieć. Wiktor: Wiesz, jak ja byłem młodszy, to też chciałem się rozwijać na deskorolce, uczyć jak najwięcej trików i może nawet zdobyć sponsora. Uważam, że nie ma w tym nic złego, progres i mobilizacja samego siebie są bardzo ważne i odgrywają kluczową rolę. Jednak po pierwsze, to tak jak powiedziałeś, że dobrze jak jest taki pozytywny przykład gdzieś w twoim otoczeniu, a dwa to ustalenie priorytetów, żeby nadrzędnym celem w jeździe na deskorolce nie była rywalizacja i dobra materialne a przyjemność. To wszystko musi się rozwijać jakoś naturalnie. Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale ja to tak widzę i nie przyszło mi to też z dnia na dzień, bo trochę czasu musiało minąć. Rafał: Tak, dokładnie tak jest. Nie możesz jeździć żeby mieć lepszego sponsora niż Twój kolega. Jeżeli jesteś dobry i dajesz z siebie wszystko, to sponsor na pewno Ciebie znajdzie. Wiktor: A wracając do Twojej jazdy na deskach, to jak to wyglądało, jak dzieliłeś te pasje? Rafał: Sprawa była prosta, bo w lecie zawsze była deskorolka, a w zimie snowboarding. Wiktor: A gdzie się załatwiłeś z tym kolanem? Rafał: Uważam, że snowboarding jest dużo bardziej kontuzjogenny i to właśnie w czasie jazdy po śniegu załatwiłem sobie 2 razy kolano. Raz się zoperowałem, miałem rekonstrukcję więzadeł, a drugi raz też je zerwałem, ale operacji nie zrobiłem. Nie przeszkadza mi to żeby sobie pojibbować, czy pojeździć na minirampce, ale blokada psychiczna oczywiście jest. Wiktor: A czemu drugi raz nie zrobiłeś tej rekonstrukcji? Rafał: To jest tak, że na kilka miesięcy musisz się wyłączyć z pracy, a ja tak nie potrafię. Wiktor: Słyszałem, że od pewnego czasu do grona deskowych przyjemności dołączyłeś surfing. Wracasz do korzeni, czy po prostu jest to najlepszy sposób na taką emeryturkę w cudzysłowie i jest to jakoś związane z Twoimi starymi kontuzjami? Rafał: Po raz pierwszy próbowałem surfingu chyba w 2000 roku. Wraz z moim wspólnikiem Michałem „Krugerem” Rejentem odwiedzaliśmy dwa razy w roku targi deskorolkowe w Kaliforni. Postanowiliśmy jakoś zagospodarować sobie czas „po pracy”. Niestety nie za bardzo nam to szło i zniechęciliśmy się (przynajmniej ja), bo nie mając pojęcia o przypływach, prądach i innych zmiennych dostawaliśmy strasznie po tyłkach. Pozostał nam tylko respekt dla oceanu. 3 lata temu poznałem Maćka Krystosiaka z firmy Rusty i wytłumaczył mi wszystko, zabrał ze sobą na kilka wypraw, i teraz nie wyobrażam sobie spędzenia kilku tygodni w ciągu roku nie próbując surfingu. Dzięki Maciek! W porównaniu z deskorolką, czy snowboardem, surfing uważam za najtrudniejszy. Wiktor: Na czym polega ta trudność, skoro ani deskorolka ani snowboard nie są przecież łatwe? Rafał: W deskorolce i snowboardzie masz warunki constans, czyli murek, rail lub skocznia jest taka sama, wiesz jaką dobrać prędkość, kiedy się ustawić i tak dalej, jest tak zwana powtarzalność. W surfingu nie ma dwóch takich samych fal, jest zbyt wiele nieprzewidywalnych zmiennych, do których to ty musisz się dostosować. W wodzie nie ma żartów, jest szacunek dla natury. Wiktor: A czy w Polsce można gdzieś posurfować, w końcu mamy dostęp do morza, czy to trzeba się ruszyć gdzieś dalej, w Europę, Świat? Rafał: Kilka razy w ciągu roku Bałtyk pozwala na taką zabawę, należy jednak śledzić dokładnie prognozy pogody. To jest loteria, zdarzają się max 1-2 dniowe strzały. Jednak, aby normalnie  popływać należy wybrać się do Francji, czy Portugalii, gdzie warunki mamy pewne, a ceny jak nad polskim morzem 😉 Myślę, że teraz rozumiecie dlaczego podzieliliśmy ten wywiad na trzy części. Po prostu razem z  Rafałem doszliśmy do wniosku, że mało kto może dotrwać do końca. Poza tym, żeby nie pogubić wątków, bo często zdarzało nam się skakać z tematu na temat, to dla lepszej komunikacji wywiad został posegregowany merytorycznie. Kolejne części będą dotyczyły równie interesujących tematów, bo fotografii i gazet oraz biznesu deskorolkowego i snowboardowego oraz ich bolączek, a to wszystko oczywiście z perspektywy, doświadczenia i warsztatu Rafała Wielgusa. Uwaga! Jeżeli macie pytania, które chcielibyście zadać Rafałowi, to piszcie je w komentarzach. W miarę możliwości odpowiedzi na nie zostaną udzielone właśnie w kolejnych częściach wywiadu. Stay tuned! Rozmowę przeprowadził WiktorS.

Published in Felietony Wydarzenia

Comments are closed.